Kilka godzin ledwie minęło od momentu, w którym Donald Trump został oficjalnie nominowany przez Partię Republikańską na jej kandydata w nadchodzących wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. To jednak tylko kolejny przystanek kampanii wyborczej, którą kontrowersyjny miliarder prowadzi nieprzerwanie od 2020 roku, wciąż mierząc się z Joe Bidenem.
Dzisiaj oczywistym wydaje się, że głównym elementem, który może zapewnić Trumpowi zwycięstwo, jest jego męczeństwo - zarówno w walce z bezdusznym aparatem państwowo-partyjnej machiny w postaci polityków Partii Demokratycznej i amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, jak i fizyczne, po nieudanym zamachu na jego osobę w Pensylwanii (w którym oprócz sprawcy zginęła jeszcze jedna osoba, a dwie w stanie krytycznym znalazły się w szpitalu).
Trumpowi pozwala to na prezentowanie obrazu underdoga, wręcz biblijnego Dawida mierzącego się z Goliatem, obrazu sugestywnego zwłaszcza w mocno religijnej, protestanckiej Ameryce. Wyborcy Trumpa rekrutują się w szczególności wśród białej ludności, a w 2020 roku w znacznej mierze zdobył on uznanie niżej wykształconych Amerykanów z klasy pracującej (i to mimo faktu, że amerykańska klasa pracująca w badaniach deklaruje, że Republikanie są ugrupowaniem o wiele bardziej dbającym o interesy najbogatszych, być może nawet przedkładającym je nad interes biedniejszych, od Demokratów). Wówczas nie wystarczyło to do zwycięstwa, ale wystarczyło by wzniecić powszechne niezadowolenie, podważać legitymację Bidena do sprawowania władzy i wywołać “insurekcję” 6 stycznia 2021.
Trump skutecznie buduje dookoła siebie niemal kult i mitologię, które mogą go doprowadzić do zwycięstwa. Wyborcy wierzą, że mają z nim o wiele więcej wspólnego niż z Bidenem, choćby dlatego, że Donald sam portretuje się w roli outsidera w amerykańskiej polityce - zwykłego człowieka, który może wejść do polityki, by wreszcie sprowadzić ją na właściwy kurs. Centralną postacią w tej mitologii jest Joe Biden, który staje się uosobieniem bezdusznej korporacyjno-partyjnej maszyny, bezosobowościowym robotem w drogim garniturze i krawacie, The Man przeciwko któremu występowały całe pokolenia amerykańskiej kontrkultury, od hipisów, przez rockmanów po muzyków country. Nie pomaga fakt, że dekady kariery i politycznych doświadczeń Bidena same stawiają go w takiej roli, a jak słusznie, kilka dni temu, zauważyli Jakub Dymek i Marcin Giełzak w swoim podcaście Dwie Lewe Ręce w odcinku “Czy Biden musi odejść?” - gdy Rage Against The Machine wybierali swoją nazwę reprezentującą zespół kontestujący istniejące w amerykańskiej polityce układy, to wyobrażeniem maszyny, które miało towarzyszyć odbiorcy był właśnie polityk taki jak Joe Biden.
Były prezydent może więc w tej kampanii z łatwością przekonywać zwykłych Amerykanów, że jest im bliski, ochroni ich swobody osobiste, portfele, styl życia, arsenały karabinów AR15 i strzelb pochowane po szafach, wielkie ciężarówki palące więcej paliwa niż to warte, gwieździste sztandary i dostęp do Biblii w każdej podstawówce. Może to zrobić właśnie dzięki swojemu męczeństwu - uczciwość, mówienie językiem zbliżonym do tego, którym posługuje się average Joe, zaowocowało w trumpowskiej mitologii tym, że Demokraci postanowili się go pozbyć brudnymi chwytami na sali sądowej. Donald Trump jednak łatwo się nie poddaje - w końcu etos amerykańskiego snu zbudowany jest na ciężkiej pracy mimo przeciwności losu, która przynosi efekty wprost proporcjonalne do siły weń włożonej. Choć przysięgli na Manhattanie znaleźli go winnym 34 zarzutów fałszowania ksiąg rachunkowych, po to by nie widniały w nich dowody na wręczenie byłej gwieździe porno Stormy Daniels łapówki mającej w czasie kampanii i prezydentury zamknąć jej usta w sprawie stosunku, który odbyła z Trumpem w 2006 roku, były prezydent i tak idzie po należne mu miejsce w historii. Wyborca przymyka oko na to, że jego kandydat jest miliarderem, zdradza żonę i nie stosuje w życiu biblijnych przykazań i wartości, choć jego mowa wypełniona jest religijnymi frazesami. Największym sukcesem politycznym Donalda Trumpa jest więc wcale nie zwycięstwo w wyborach w 2016 roku, lecz przekonanie przeciętnych Amerykanów, że ma on z nimi wspólnego więcej, niż słabo opłacani imigranci, którzy próbują w Stanach Zjednoczonych poszukać lepszego życia, a Trump właśnie przed nimi ochroni granice kraju.
Do kolejnego wyścigu o miejsce w Gabinecie Owalnym startuje więc zarówno jako pierwszy w historii Partii Republikańskiej skazany przestępca (choć przysięgli orzekli o jego winie, to dopiero we wrześniu sąd zadecyduje o wysokości wyroku - najpewniej jednak należy spodziewać się w tym przypadku jedynie wysokiej grzywny zamiast odsiadki, choćby dlatego, że Republikanie skutecznie będą mogli przekonywać, że wyrok osadzenia ich kandydata na finiszu kampanii jest wyrokiem politycznym1). Startuje też jednak jako osoba, której życie jest zagrożone, po tym jak w ucho postrzelił go 20-latek Thomas Matthew Crooks, z przyczyn wciąż nieustalonych.
Crooks jest ciekawym przypadkiem, bo choć Republikańscy politycy już biją w tarabany krzycząc, że to Demokraci chcieli się pozbyć ich kandydata, to sam sprawca zamachu, jak wskazują amerykańskie media, zarejestrowany był jako wyborca Partii Republikańskiej, choć wspierał też finansowo komitety związane z Demokratami. Zamach na Trumpa budzi dzisiaj wiele wątpliwości wśród komentatorów, a w internecie wrze od dyskusji o tym, czy nie był on w istocie ustawką, mającą przypieczętować zwycięstwo Donalda jeszcze przed wyborami, jak również oskarżeń wobec “skrajnej lewicy”, którą dzisiaj w oczach Republikanów są Demokraci. Jakkolwiek by nie było, Donald Trump zwycięską ręką wychodzi z ponownie z przeciwności losu, a jego bliskie otoczenie dopatruje się w szczęśliwie unikniętej śmierci boskiej interwencji, lub przynajmniej takiej z zaświatów. Ivanka Trump w mediach społecznościowych przekonuje, że to jej zmarła matka czuwała nad byłym prezydentem, senator Tim Scott z Karoliny Południowej apelował o wiarę w cuda, gdyż sam diabeł z karabinem miał próbować zabić Trumpa, a nawet główny zainteresowany powiedział, że to “Sam Bóg zapobiegł temu, co nie do pomyślenia”.
Tego rodzaju doświadczenia mogą zapewnić Trumpowi ogromny skok popularności, gdyż jeszcze bardziej zbliżają go do zwykłego Amerykanina - Trump jest śmiertelny, krwawi, jest zagrożony, musimy mu pomóc, wszystkie ręce na pokład. W Stanach Zjednoczonych już istnieje precedens, w którym zamach na życie podniósł popularność pierwszoligowego polityka. Gdy w 1981 roku John Hinckley Jr., erotoman zafiksowany na punkcie Jodie Foster, zainspirowany seansem Taksówkarza postanowił zabić Ronalda Reagana, sam Reagan po przeżyciu postrzału w kilku kolejnych miesiącach szczycił się rekordową popularnością wśród obywateli, którą wykorzystał do wprowadzenia tzw. reaganomiki, czyli rozwiązań ekonomicznych opartych na ograniczaniu wydatków państwowych, oszczędnościach budżetowych, obcinaniu podatków i zachęcaniu obywateli do inwestycji w papiery wartościowe. Efektem reaganomiki, podobnie jak thatcheryzmu wprowadzanego w tym samym czasie i na podobnych zasadach, było między innymi większe rozwarstwienie społeczne i rosnące bezrobocie, ale także znaczące wzmocnienie się portfeli klasy wyższej i średniej.
Trump otrzymał więc idealnego jokera, którego z łatwością może skapitalizować, tym bardziej, że jego przeciwnikiem jest bardzo słaby kandydat, na którego nawet Demokraci patrzą dzisiaj z niepewnością o to, czy jest w stanie zapewnić sobie zwycięstwo i przekonać wyborców, że rzeczywiście to Donald Trump jest największym zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji. Być może dzisiaj Demokratów ocalić może jedynie boska interwencja, choć jak widać, wiara w cuda jest mocna po drugiej stronie Atlantyku.
Jeśli uważasz moją pracę za wartościową, możesz ją wesprzeć stawiając mi wirtualną kawę na buycoffee.to/stosunkowobliskiwschod lub zdecydować się na stałe wsparcie na patronite.pl/stosunkowobliskiwschod
Notabene: nawet osadzony w więzieniu, Trump będzie mógł kampanię prowadzić. Konstytucja Stanów Zjednoczonych nie nakłada ograniczeń, które blokowałyby dostęp do prezydentury skazanym przestępcom. W 1920 roku o fotel właśnie z więziennej celi ubiegał się, bezskutecznie, socjalista Eugene Debs. Trump jednak nawet z więzienia ma wielkie szanse na zwycięstwo, zwłaszcza w obliczu niedawnych wydarzeń.