

Discover more from Stosunkowo Bliski Świat
O terroryście, który zajął Mekkę
Jednostki specjalne i antyterrorystyczne w dzisiejszych czasach są faktem, którego istnienie niewielu zastanawia. Do tego stopnia, że rzadko wyobrażamy sobie świat bez nich, jakby towarzyszyły nam od zawsze. Nie jest to jednak prawdą, bo są one tworem relatywnie młodym. Najstarszą nowoczesną jednostką tego typu jest brytyjskie Special Air Service (SAS), które powstało jeszcze podczas II Wojny Światowej, by odpowiedzieć na wyzwania jakie przed Brytyjczykami postawiły pustynne kampanie.
Niemiecka GSG 9 i francuska Grupa Interwencyjna Żandarmerii Narodowej (GIGN) powstały z kolei w odpowiedzi na zamach terrorystyczny na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w 1972 roku, kiedy Palestyńczycy z organizacji "Czarny Wrzesień" (Munazzamat Ajlul al-Aswad) wzięli izraelskich sportowców jako zakładników, zabijając później 11 i jednego oficera niemieckiej policji. Wydarzenie okazało się punktem zwrotnym w walce z terroryzmem i wiele krajów uznało, że muszą mieć siły przygotowane gdyby podobny atak miał się zdarzyć w ich granicach.
Także Arabia Saudyjska w podobnym czasie zaczęła rozwijać swoją Kuwat at-Tawari as-Saudija, czyli Specjalne Siły Awaryjne. Powstały w 1972 roku, ale niestety nie udało ich się przygotować na atak, którego nikt się nie spodziewał. Mało kto mógł podejrzewać, że znajdzie się ktoś, kto przy pomocy prywatnej armii postanowi zająć Wielki Meczet w Mekce, najświętsze miejsce islamu.
Kto ośmieli się zająć Mekkę?
Dżuhajman al-Otaibi po aresztowaniu. Fot. domena publiczna via Wikimedia Commons
Dżuhajman al-Otaibi był przekonany, że Arabia Saudyjska jest krajem zbyt liberalnym, za mocno związanym z zachodnimi mocarstwami. W pisanych przez siebie tekstach przekonywał, że panująca dynastia Saudów jest skorumpowana i dekadencka i musi zostać odsunięta od władzy. Zwrócił tym na siebie uwagę służb bezpieczeństwa i postanowił ukryć się na pustyni.
Na tym jednak nie poprzestał. Nadchodził rok 1400 według muzułmańskiej rachuby, a wraz z nim, według niektórych tradycji, miał się pojawić mudżadid - osoba, która według tradycji odnowi islam i pomoże wiernym powrócić na właściwą drogę. Al-Otaibi wierzył także, że nadchodzą czasy ostateczne i niedługo przybędzie mahdi, po to by wyplenić niesprawiedliwość i przygotować świat na powtórne nadejście proroka Isy (chrześcijańskiego Jezusa).
Był on przekonany, że tą postacią jest Muhammad Abdallah al-Kahtani, młody muzułmański kaznodzieja. Al-Otaibi twierdził, że doznał objawienia, w którym od samego Boga dowiedział się, że to al-Kahtani jest mahdim. Początkowo nie udało mu się do tego przekonać samego zainteresowanego, ale po czasie i wielu modlitwach al-Kahtani uwierzył, że to co mówi al-Otaibi jest prawdą. Mężczyźni zdecydowali się także zacieśnić więzy między sobą i Dżuhajman wziął siostrę Muhammada za swoją drugą żonę.
Mężczyźni zaczęli gromadzić wokół siebie ludzi, którzy głęboko wierzyli, że al-Kahtani jest mahdim, a dynastię Saudów należy obalić by odnowić islam. Zaczęli planować historyczną operację, która miała się zrealizować 20 listopada 1979 roku - pierwszego dnia 1400 roku rachuby muzułmańskiej.
Dziedziniec Wielkiego Meczetu z al-Kabą
Zajęcie Mekki
O świcie dziedziniec Wielkiego Meczetu wypełnił się dziesiątkami tysięcy ludzi, którzy przybyli na modlitwy. To nie był zwykły dzień. Trwał właśnie hadżdż - pielgrzymka do Mekki, która raz w życiu jest obowiązkiem każdego muzułmanina (o hadżdżu przeczytasz w tekście Święto ofiarowania, czyli Eid al-Adha). Z tego powodu szacuje się, że w meczecie mogło być nawet 50 tysięcy pielgrzymów. Modlitwami miał przewodzić imam Wielkiego Meczetu, szejk Mohammed as-Subajl. Grupa mężczyzn przerwała mu jednak kiedy spod swoich galabiji zaczęli wyjmować przygotowaną wcześniej broń, a na drzwi wejściowe zakładać łańcuchy. Jeden z nich odczytał przygotowane wcześniej przemówienie, w którym przekonywał, że al-Kahtani jest mahdim.
Nie dla wszystkich w meczecie było to zrozumiałe. Podczas pielgrzymki do Wielkiego Meczetu przyjeżdżają pielgrzymi z całego świata i nie wszyscy władają arabskim. Dla nich działania al-Otaibiego i al-Kahtaniego jawiły się jak zwykły akt terroru. Dla wielu pobożnych muzułmanów także były one nie do zaakceptowania, bo islam zabrania całkowicie przemocy w Wielkim Meczecie.
Grupie, której liczebność szacuje się na 300 do 600 osób, w godzinę udało się przejąć kontrolę nad całym kompleksem. Nie bez znaczenia był fakt, że al-Otaibi w przeszłości służył w saudyjskiej Gwardii Narodowej i wykorzystał swoje wojskowe doświadczenie do sprawnego pokierowania akcją. Nakazał zabicie pilnujących meczetu dwóch policjantów, którzy uzbrojeni byli jedynie w pałki, i odcięcie linii telefonicznych.
W Wielkim Meczecie trwały prace remontowe prowadzone przez firmę Saudi Binladin Group (firma należąca do tej samej rodziny, z której wywodził się odpowiedzialny za zamachy z 11 września Osama ibn Ladin). Zanim udało się odciąć budynek od świata zewnętrznego, jeden z pracowników firmy zdążył podać informację o wydarzeniach.
Szturm na Wielki Meczet
Początkowo saudyjska policja miała trudności w ocenie sytuacji. W kraju nie było w tym czasie ani Księcia Koronnego Fahda, ani księcia Abdullaha, dowódcy Gwardii Narodowej. Odpowiedzialność za poradzenie sobie z atakiem spadła na króla Chalida i ministra obrony księcia Sultana.
Do meczetu wysłano około setki policjantów, którzy musieli się wycofać, kiedy zamachowcy odpowiedzieli ogniem. Wielu funkcjonariuszy już wtedy zginęło lub zostało rannych. W sukurs im wysłano jednostki Gwardii Narodowej i armii, które nie były jednak doświadczone w radzeniu sobie z takimi wyzwaniami. Jednym z problemów, z którymi musieli sobie radzić wojskowi byli strzelcy, których al-Otaibi umieścił na wysokich minaretach Wielkiego Meczetu.
Budynek otoczono szczelnym kordonem bezpieczeństwa i rozpoczęto ewakuację miasta, która w pełni zakończyła się wieczorem. Dopiero wówczas stało się jasne, że zamachowcy są dobrze przygotowani, a sam atak został zaplanowany szczegółowo. Po dwóch dniach saudyjskie wojsko dokonało szturmu na meczet, licząc że uda im się odbić dziedziniec. Szturm się jednak nie powiódł, a wojskowi musieli się wycofać na wcześniejsze pozycje.
Dym nad Mekką. Fot. domena publiczna via Wikimedia Commons
Ludzie al-Otaibiego zaczęli palić dywany i gumowe przedmioty tworząc zasłonę dymną, którą wykorzystywali do przypuszczania ataków na grupy saudyjskich żołnierzy atakujących meczet. Obie strony odnosiły liczne ofiary, ale dopiero szósty dzień oblężenia meczetu przyniósł punkt zwrotny. Żołnierzom udało się wówczas postrzelić al-Kahtaniego, a wśród zamachowców załamało się morale, kiedy zobaczyli, że ich mahdi jest zwykłym śmiertelnikiem. Kahtani zginął na miejscu, ale ol-Otaibi przekonywał swoich popleczników, że te doniesienia są nieprawdą, a sam mahdi jest wewnątrz budynku.
Wojsku udało się wejść na dziedziniec a zamachowcy wycofali się do labiryntu podziemnych korytarzy i pomieszczeń pod meczetem. Wtedy dla Saudyjczyków jasne się okazało, że potrzebują pomocy kogoś o wiele bardziej doświadczonego, by pojmać przywódców i zakończyć oblężenie. Zwrócono się więc o pomoc do francuskiego prezydenta Valéry'ego Giscard d'Estaing.
Żandarmi na ratunek
Francuski przywódca uznał, że sytuacja jest o tyle niebezpieczna, że może mieć wpływ na światowy rynek ropy naftowej, co w konsekwencji dotknie także Francuzów, choć z pozoru sprawa ich wcale nie dotyczyła. Postanowił, że przydzieli Saudyjczykom trzech doradców - operatorów Grupy Interwencyjnej Żandarmerii Narodowej. Mieli oni zapewnić odpowiednie przeszkolenie saudyjskim żołnierzom i siłom specjalnym, nie biorąc jednak bezpośredniego udziału w operacji. Umieszczono ich w hotelu, w oddalonym około 50 kilometrów mieście at-Taif.
Francuscy żołnierze doskonale rozumieli, że saudyjskie jednostki są zdezorganizowane i brakuje im doświadczenia, a podziemny labirynt tuneli jest środowiskiem zbyt niebezpiecznym do szturmu. O wiele lepszym rozwiązaniem było wykorzystanie faktu, że zamachowcy mają ograniczone zapasy wody i żywności, a piwnice są systemem zamkniętym.
W ostatnich dniach zamachu zapasy skończyły się całkowicie, a Saudyjczycy wdrażali plan operatorów GIGN. Co 50 metrów wybijano dziury w ziemi, przebijając się do podziemnych korytarzy. Następnie żołnierze wrzucali do nich granaty gazowe i dymne, uniemożliwiając zamachowcom, ale także przetrzymywanym przez nich cywilom, normalne oddychanie. To sprawiło, że al-Otaiba zdecydował się poddać i oddać w ręce wojska. Zanim do tego doszło, od samego początku ataku zginęło 127 saudyjskich żołnierzy. Według oficjalnych komunikatów zginęło także 255 "pielgrzymów, żołnierzy i zamachowców".
Co dalej?
Al-Otaiba wraz z 67 innymi zamachowcami został po miesiącu stracony publicznie przez ścięcie głowy. Aby lepiej radzić sobie z takimi wyzwaniami rozszerzono uprawnienia Kuwat at-Tawari as-Saudija, w późniejszych latach przenosząc główny ciężar operacyjny saudyjskich sił specjalnych na przeciwdziałanie terroryzmowi.
Król Chalid podjął wówczas także decyzje, które miały zmienić oblicze Arabii Saudyjskiej. Można było się spodziewać, że Królestwo będzie się baczniej przyglądać środowiskom religijnym i radykałom. Jednak zamiast tego, Król postanowił przekazać większą część władzy w ręce ulamy - rady religijnej, w której zasiadali najwyżsi rangą muzułmańscy uczeni.
To właśnie wówczas uznano, że konieczne jest zakazanie drukowania zdjęć kobiet w saudyjskich gazetach, później zabroniono pokazywania kobiet w telewizji, nakazano zamknięcie kin i sklepów muzycznych, pogłębiono segregację płciową w kraju. W szkołach postawiono na więcej nauki religijnej, eliminując z programu elementy, które uznano za niezgodne z islamem. Można by pomyśleć, że władca rzeczywiście wziął sobie do serca słowa Dżuhajmana al-Otaibiego, o przesadnej liberalizacji, która zapanowała w Arabii Saudyjskiej. Od tego momentu wiele lat zajmie, zanim w kraju zaczną się reformy, mające zmienić jego oblicze na bardziej nowoczesne i progresywne, za sprawą Księcia Koronnego Mohammeda ibn Salmana (o zmianach w Arabii Saudyjskiej opowiada książka "Ropa i krew" Bradleya Hope'a i Justina Schecka).
Dookoła oblężenia Mekki narosło też wiele legend. Jedną z nich jest rozpowszechniana opowieść o tym, że operatorzy GIGN musieli przejść na islam by wziąć udział w operacji. Wstęp do Mekki jest bowiem surowo zabroniony wszystkim nie-muzułmanom. Najprawdopodobniej ta wersja nie ma nic wspólnego z prawdą. Żołnierze działali z miasta Taif i mieli go nie opuścić. Miał temu zaprzeczyć także głównodowodzący GIGN Christian Prouteau. Z pewnością jednak te wydarzenia wpłynęły znacząco na świat jaki znamy.