Kilka przemyśleń po pierwszej turze
Zbliżamy się do finału długiej i ciężkiej kampanii wyborczej, a więc czas na luźne refleksje
Pierwsza część kampanii wyborczej już za nami. Niektóre rzeczy zaskoczyły wszystkich, inne nie zaskoczyły nikogo. Zbliżając się jednak wielkimi krokami do drugiej tury warto zrobić podsumowanie, co też ja robię właśnie tym tekstem.
Chciałem się z wami podzielić moimi własnymi przemyśleniami i może niewielkimi przewidywaniami dotyczącymi drugiej tury i kolejnej fazy kampanii wyborczej, w którą właśnie wkroczyliśmy wielkimi krokami.
Debaty są świetnie, ale tylko do czasu
Starałem się poświęcić czas i uwagę wszystkim debatom kandydatów - nie czytać skrótów z nich, ale rzeczywiście obejrzeć lub wysłuchać w całości, co mają do powiedzenia kandydaci. Cieszę się, że była taka możliwość i można było się z twarzami kandydatów zapoznać i osłuchać z ich głosem. Problem niestety w tym, że media, jak młode rekiny, poczuły krew w wodzie i zaczęły masowo organizować debaty. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że w każdej kolejnej debacie kandydaci z grubsza się powtarzali. W efekcie, gdy już nastąpiła debata TVP, podczas której na scenie wystąpili wszyscy zarejestrowani kandydaci, w istocie najważniejsze hasła już znałem na pamięć. Co więcej, ograniczenie się do ledwie kilkudziesięciu sekund na kandydata w kilku wybranych przez organizatorów obszarach, jak również istotne kontrowersje dotyczące prowadzących debat (Dorota Wysocka-Schnepf wtrącająca niepotrzebne nikomu cytaty z Bartoszewskiego podczas debaty w TVP, gdy Stanowski nazwał ją “arcykapłanką propagandy” odnosząc się do wezwań sztabów, by nie miała możliwości prowadzenia debaty), skutecznie sprawiły, że debaty stały się bardziej rozrywką niż realnym oddaniem wyborcy w ręce procesu decyzyjnego. Owszem, dla miłośników polityki (nie oszukujmy się, spora część z nas politykę lubi oglądać jak sport) jest to rozrywka emocjonująca, ale należałoby wypracować inne mechanizmy umożliwiające kandydatom zaprezentowanie swoich programów lub ograniczyć rolę dziennikarzy w debacie do roli moderatorów pilnujących czasu i kultury wypowiedzi, a nie zadających pytania.
Prawica klasycznie okazała się niedoszacowana
Niedoszacowanie PiSu, Konfederacji i Grzegorza Brauna w kampaniach wyborczych to motyw, który przewija się co kampanię. Sondażownie proponują zwykle wyniki gorsze niż prawicy udaje się ostatecznie osiągnąć. Tak było i tym razem, gdy niemal wszystkie ośrodki badania opinii publicznej (nawet te, które w powszechnym przekonaniu jawią się raczej jako sprzyjające prawicy), przekonywały o kilkuprocentowej przewadze kandydata KO nad “kandydatem obywatelskim”. Cóż z tej przewagi, która umacniała się w każdym sondażu, skoro ostatecznie Nawrockiemu zabrakło niewiele do tego, by to on był zwycięzcą pierwszej tury? Ponadto Grzegorz Braun, który miał według sondaży znaleźć się w tyle stawki wraz z egzotycznymi postaciami pokroju Maciaka, Wocha i Bartoszewicza, a okazał się być czwartą siłą polityczną, pozwala przypuszczać, że sondażownie (niezależnie od ich prawdziwych czy urojonych sympatii) mają poważny problem w docieraniu do wyborcy prawicowego i należałoby przemyśleć metodologię badań w Polsce.
Kampanie negatywne mobilizują elektorat przeciwnika?
Ostatnie dni kampanii toczyły się dookoła motywu mieszań. Nie była to jednak kwestia budownictwa społecznego, jak chciałaby lewica i jej wyborcy, czy kwestia deregulacji sektora lub dopłat do kredytów, na których obietnice zacierało ręce środowisko dewelopersko-fliperskie spoglądając łakomie w kierunku partii, które mogłyby reprezentować ich interesy.
Tutaj media skupiły się na mieszkaniu, które Nawrocki miał przejąć podstępem od niejakiego pana Jerzego. Jak było w rzeczywistości nie wnikam (choć sprawa rzeczywiście mocno śmierdzi, a tłumaczenia Nawrockiego są raczej mętne, niczym Wałęsy przekonującego, że to nie on współpracował z SB, tylko SB poszła na współpracę z nim).
Fakt, że tę sprawę wyciągnęły na finiszu kampanii media najmocniej sprzyjające Trzaskowskiemu raczej pozwala wątpić w to, że był to przypadek. Cóż jednak z tego, skoro efektem nie było wcale przyciągnięcie nowych wyborców do obozu KO? Wręcz przeciwnie - Nawrocki dostał po łapkach w sondażach, ale już ostateczny wynik zrobił o wiele lepszy, niż się spodziewano, co pozwala przypuszczać, że afera dookoła mieszkania zmobilizowała elektorat PiS i zwolenników opcji “byle nie Trzaskowski” do tłumnego udania się do urn.
PO nie potrafi przekonać do siebie nowych wyborców. Czy to przez bezideowość tego projektu?
Przyglądając się wyborom z perspektywy nie procentowej, lecz ilości głosów pokazują, że wizja świata według PO nie spotyka się ze znaczącym wzrostem sympatii. Rafał Trzaskowski pierwszą turę wyborów zakończył dzisiaj zwycięstwem zdobywając ok 6,15 mln głosów. To mniej niż Koalicja Obywatelska w ostatnich wyborach parlamentarnych, kiedy udało się przekonać do siebie 6,62 mln wyborców. Ktoś mógłby uznać za sukces fakt, że Trzaskowski uzyskał lepszy wynik niż w pierwszej turze wyborów 2020 roku, kiedy przekonał do siebie 5,91 mln wyborców, a w ciągu pięciu lat w Polsce ubyło 2 mln osób uprawnionych do głosowania, więc w istocie stosunek przekonanych do nieprzekonanych wzrósł.
Jednak jeśli spojrzymy na wzrosty na prawicy, niekoniecznie tej PiSowskiej, ale przede wszystkim środowiska konfederackiego, do którego musimy zaliczyć zarówno Mentzena, jak i Brauna i Jakubiaka to widzimy, że w 2023 roku w wyborach parlamentarnych Konfederacja przekonała do siebie 1,5 miliona, a dzisiaj sam Mentzen zgarnął 2,9mln, a wymieniona wyżej trójka niemal 4,3 mln. Retoryka skrajnej prawicy jest więc skuteczna, dobrze radzi sobie w internecie, jest klikalna, chwytliwa, w kontekście dzisiejszych czasów ktoś mógłby rzec, że jest sexy, w kontraście do Koalicji Obywatelskiej, która kojarzona jest z nieskutecznymi działaniami, elitaryzmem, patosem, ciepłą wodą w kranie i hasłem “by było tak, jak jest”.
Czy Koalicja Obywatelska odrobi lekcje i zauważy, że czasy się zmieniły, czy może jednak dla jej polityków pozycja partii, która opiera się na żelaznym elektoracie jest wystarczająco wygodna?
Największym wrogiem liberałów nie jest wcale prawica, a te ugrupowania, które w powszechnym przekonaniu mogłyby być koalicjantami
Cóż, reakcje obozu liberalnego po kampanii, a także liczne wcześniejsze odezwy do wyborców Biejat, Zandberga i Hołowni, wskazują na to, że PO wraz z osobami publicznymi wśród swoich sympatyków żywi głębokie przekonanie o tym, iż całość “obozu demokratycznego” powinna złożyć hołd lenny gdańskim liberałom i poddać się światłej wizji uśmiechniętej Polski. Takie podejście zastosowane w kampanii, gdy z każdej strony można było znaleźć czy to legendę Jarocina Waltera Chełstowskiego, który otwartym tekstem wzywał do głosowania na Trzaskowskiego w pierwszej turze by “oszczędzić sobie” stresu w drugiej, czy Tomasza Lisa przekonującego, że Zandberg jest w koalicji z Kaczyńskim, gdyż nie wyraził poparcia dla żadnego kandydata w drugiej turze świadczy o tym, że PO niemal w takim samym stopniu jest partią wodzowską, w jakim PiS. Dla sympatyków tego ugrupowania trudne jest do przyjęcia, że narracja o głosowaniu na mniejsze zło nie przekonuje wyborcy, który nie znajduje w programie ani Trzaskowskiego ani Nawrockiego żadnych jaskółek zwiastujących realizację własnych postulatów.
Oczywiście najtrudniej mają w tej kwestii wyborcy lewicowi, gdyż to programy ich kandydatów są na szarym końcu listy obietnic - zarówno Nawrockiemu, jak i Trzaskowskiemu łatwiej będzie walczyć w kampanii o elektorat Brauna i Mentzena. W przypadku Trzaskowskiego wyniknie to jednak przede wszystkim z istniejącego w PO od lat przekonania o tym, że lewica i tak nie ma innego wyboru, jak zagłosować na za Rafałem, więc uśmiechanie się do wyborcy libertariańsko-nacjonalistycznego jest ruchem bezkosztowym. Podobnie było w kampanii w 2020 roku, kiedy zaczynała się druga tura. Sztab PO będzie miał problem, gdyż Mentzen już zaproponował deklarację, która będzie bardzo problematyczna dla Trzaskowskiego, jedocześnie wciąż pozostawiając otwarte pole dla manewrów politycznych.
Sondaże powinny być nielegalne
Oczywiście nie wszystkie i nie w każdej formie. Trudno mi jednak nie dostrzegać, jaki wpływ na decyzje wyborcze mają publikowane niemal codziennie w różnych mediach sondaże. Fakt, że tak często przekazywane są do wiadomości publicznej w jasny sposób premiuje duże ugrupowania, konsolidując poparcie dla dwóch głównych kandydatów. Co więcej, te sondaże same w sobie umożliwiają wyborcom kontrolę nad wyborcami innych kandydatów i wprowadzanie retoryki pt. “nie marnuj głosu”. Aby zminimalizować wpływ sondaży na decyzje wyborcze należałoby zabronić publikacji sondaży od momentu ogłoszenia wyborów do zamknięcia lokali wyborczych, lub przynajmniej zablokować tę możliwość na miesiąc przez wyborami. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z faktu, że poinformowanie opinii publicznej o poziomie poparcia utrudnia manipulację wynikiem wyborów, bo gdy exit poll i oficjalne wyniki wyborów znacząco rozmijają się z wynikami sondaży publikowanych w poprzednich dniach i tygodniach, można przypuszczać mataczenie. Manipulacja jest jednak na tyle istotnym zagrożeniem dla istoty demokracji liberalnej, że ograniczenie jej wpływu na wyborców zdaje mi się być istotniejsze.
Polska skręciła w prawo i politycy to widzą
Nie ma co się oszukiwać - obóz prawicowy w tych wyborach odniósł znaczący sukces, który zwiastuje, że po wyborach parlamentarnych może pojawić się mocna koalicja PiSu z Konfederacją i Braunem. Niektórzy powiedzą, że to dość egzotyczne połączenie, bo przecież Konfederacja od lat działa w opozycji do PiSu gromadząc prawicowy elektorat, który rozczarowany był kolejnymi rządami ekipy Kaczyńskiego. Wbrew pozorom może tutaj jednak zadziałać ten sam mechanizm, który zadziałał po 2023 i koalicja oparta będzie przede wszystkim na głosowaniu przeciw KO.
PiS, Konfederacja i Braun sprawnie operują nastrojami Polaków - po pierwsze bardzo umiejętnie sami je kreują od lat grając kwestiami kryzysu migracyjnego. Media społecznościowe od dawna stoją kontami, które przekonują odbiorców o tym, że w Polsce już jest potężny problem z migrantami, czy to z Azji i Afryki, czy to z Ukrainy. Duża część prawicy stara się pozycjonować tak, by adresować swój program przede wszystkim do młodych mężczyzn i skutecznie ich przekonuje o tym, jak bardzo ten problem ich dotyczy. Skoro ten problem istnieje, przynajmniej w percepcji tych uczestników dyskursu, to prawica ma rozwiązania oparte na budowie społeczności i poczucia braterstwa wśród młodych mężczyzn (tym samym odpowiadając też na kryzys samotności) - od Żołnierzy Maryi, już nieco dzisiaj zapomnianych, przez patrole obywatelskie “wyjaśniające” właścicieli i pracowników lokali z kebabem, aż po piwo z Mentzenem, których punktem kulminacyjnym ostatecznie jest budowa przekonania o tym, że tylko prawica i jej wyborcy mogą Polskę ochronić.
To działa, co widać jak na dłoni. Ale za tym sukcesem prawicy stoi też fakt, że jej przedstawiciele funkcjonują jak o wiele bardziej zjednoczony front. Prawica rzadko spiera się o to, co jest, a co nie jest prawicowe, nie zajmuje się deplatformowaniem czy cancelowaniem swoich przedstawicieli. W tym rozumieniu prawica jest dość inkluzywna, pozwalając na obecność we wszystkich jej nurtach licznych postaci, które identyfikują się choćby z mgliście nakreśloną wizją prawicy - od dziedziców prawego skrzydła Solidarności w postaci PiSu, przez zwolenników ograniczenia wpływu państwa i fanów chłopskorozumizmu, aż po szurię spod znaku gaśnicy, płaskiej ziemi i antynaukowych przekonań. Nie odbywa się to oczywiście bez kosztów reputacyjnych, ale także pozwala na budowanie szerokiego poparcia w społeczeństwie, tak ważnego w wyborach.
Lewica wciąż ma miejsce w polityce, ale musi sobie sama pozwolić na podziały i porozumienie ponad nimi
W dużo wolniejszym tempie od prawicy rozwija się elektorat lewicowy, ale ten wzrost też widać. W wyborach w 2020 na kandydatów lewicowych w postaci Biedronia i Witkowskiego łącznie oddano niecałe 0,5 mln głosów. W 2023 już w wyborach parlamentarnych Lewica (partyjna) otrzymała 1,85 mln głosów. W tym roku na Zandberga, Biejat i Senyszyn zagłosowano 1,99 mln razy. Niestety, nie wiemy też ilu wyborców lewicowych odpłynęło do Trzaskowskiego wskutek kampanii przekonywania do tego, by “nie marnowali głosu”. Niemniej jednak widać, że nawet podział jaki nastąpił między partią Lewica a Partią Razem, czy pozostanie partii Razem poza rządem, a później też poza koalicją w ogóle, wcale lewicy nie zaszkodził. Pozwolił utrzymać poparcie i zyskać niewielką część głosów. Być może dlatego, że na sztandarach tej kampanii wcale nie znalazł się idpol, a prawica też nie próbowała Lewicy wciągnąć w walkę na tym polu (za wyjątkiem może Stanowskiego, który mocno o to się starał przeprowadzając wywiad z Zandbergiem).
Zarówno Biejat, jak i Zandberg mówili przede wszystkim o kwestiach, które bliskie są sercu młodych obywateli Polski - o bezpieczeństwie energetycznym i bezpieczeństwie mieszkaniowym. Śmiem nawet twierdzić, że o tych samych kwestiach mówił do tego samego elektoratu Mentzen, proponując jednak rozwiązania z przeciwnego bieguna.
Wystąpiły zgrzyty w debatach, które szybko stały się memem o kłócących się rodzicach. Wszystko to jednak umożliwiało zawalczenie o wyborcę. Problem z lewicą zaczyna się, gdy rzeczywiście środowiska lewicowe próbują wymusić na sobie wzajemnie jednomyślność, decydując o tym, co ma prawo do stosowania zaszczytnego miana lewicy, a co nie. Krótka wizyta na dowolnym lewicowym forum, grupie w mediach społecznościowych czy przestrzeniach dyskusyjnych, kończy się lekturą komentarzy o źle socjaldemokracji, komunizmu, lewicy anarchistycznej, lewicy prosyjonistycznej, lewicy anarchistycznej, lewicy zielonej, lewicy postsolidarnościowej i wszelkich innych nurtów, które akurat nie są tym właściwym dla osoby nadającej komunikat. Tego nie da się zmienić przez noc, pozwolenie na pluralizm na łonie lewicy zajmie w istocie lata pracy, bo wymaga wykorzenienia lat lub dekad przekonywania środowisk lewicowych o tym, że cancelowanie (w istocie będące linczem, który uniemożliwia oskarżonemu obronę) jest dobrą metodą działania i odpowiedzi na zachowania czy argumenty, których nie akceptujemy lub nie przyjmujemy. Bez porzucenia ciągłych sporów tożsamościowych i skupienia się na rzeczywistych programach i przekonywaniu do siebie wyborcy trudno będzie wywalczyć solidną reprezentację w następnych parlamentach, chociaż lewicowy sentyment wcale nie umiera wśród Polek i Polaków.
***
Pierwsza tura przyniosła niemałe emocje, druga będzie zapewne raczej przedłużeniem narracji, które już padały w ostatnich tygodniach. Zapraszam Cię do wzięcia udziału w ankiecie, która pomoże mi zrozumieć, jakie motywacje kierują wyborcami w Polsce.
Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy postaw mi wirtualną kawę na buycoffee.to, dołącz do Patronek i Patronów na Patronite.pl. Możesz także zdecydować się na pełną subskrypcję tego substacka i otrzymać pełen dostęp do wszystkich pojawiających się tutaj tekstów!