Nie bez powodu mawia się, że Benjamin Netanjahu jest politykiem teflonowym i żadne skandale nie potrafią powstrzymać jego kariery. Na początku ubiegłego roku izraelską ulicą wstrząsały ogromne demonstracje przeciwko pakietowi reform sądownictwa (podobnego do reform przeprowadzanych kilka lat temu przez PiS w Polsce, choć idącego kilka kroków dalej). Kilka miesięcy po wybuchu obecnej wojny na ulice miast wrócili demonstrujący, domagający się dymisji Netanjahu, obarczający go odpowiedzialnością za tragedię z 7 października, a także próbujący, wraz z rodzinami części porwanych przez Hamas Izraelczyków, wymusić ugodę z palestyńską organizacją, częścią której ma być wymiana zakładników.
Cóż jednak z tego, skoro Netanjahu przyjmuje postawę godną Margaret Thatcher cierpliwie znoszącej strajk głodowy irlandzkich więźniów politycznych? W 1981 z głodu w więzieniach zmarło 10 osadzonych protestujących, domagających się od rządu Thatcher przywrócenia zdjętego z nich kilka lat wcześniej statusu jeńców wojennych, który zmieniony został na status zwykłych kryminalnych więźniów. Strajk zakończył się porażką, ale jednocześnie stał się dla Irlandczyków symbolem. Co prawda liczne demonstracje podczas pogrzebów zmarłych protestujących pokazały, że mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa zainteresowani byli mocno sprawą konfliktu irlandzko-angielskiego i umożliwiły Sinn Féin scementowanie swojej pozycji jako jednej z głównych sił politycznych, ale jednocześnie nieugięta postawa Thatcher przysporzyła jej sympatii wśród konserwatystów, potwierdziła, że zasłużenie media nazywają ją Żelazną Damą i umożliwiła pozostanie na stanowisku przywódczyni Partii Konserwatywnej i szefowej rządu aż do 1990 roku.
Czy mimo gwałtownych protestów, którymi naznaczona jest jak dotychczas cała obecna kadencja Bibiego, spotka go podobna historia? Dzisiaj popularność premiera jest na krytycznie niskim poziomie, ale koalicja rządowa wciąż się trzyma, pomimo wewnętrznych starć i skandali. Co więcej, Netanjahu może również zasłużyć na miano Żelaznego, właśnie ze względu na nieugięte podejście do demonstrujących, nawet tych ze środowisk reprezentujących rodziny przebywających w Strefie Gazy zakładników.
Demonstrujące, nierzadko publicznie, pod rezydencją premiera, w parlamencie czy blokując istotne arterie komunikacyjne kraju, rodziny głośno domagają się od rządu Bibiego takiego prowadzenia negocjacji, by zapewnić uwolnienie ich bliskich, niezależnie od politycznej woli jastrzębi, którzy chcą kontynuować kampanię militarną, narażając tym samym zakładników na utratę życia (a przynajmniej trzech już zginęło bezpośrednio z rąk izraelskich żołnierzy, co potwierdzali sami izraelscy wojskowi). Cóż jednak z tego, skoro na ich wołania głuchy pozostaje sam Bibi. Nie przejmuje się też wezwaniami innych protestujących, którzy domagają się przyspieszonych wyborów. W Jerozolimie i Tel Awiwie w poniedziałek pierwszego kwietnia pod takimi hasłami właśnie gromadzą się dziesiątki tysięcy demonstrantów
Premier wzrusza jedynie ramionami i mówi, że z przyspieszonych wyborów “pierwszy ucieszy się Hamas” i stara się przekonać Izraelczyków, że rozpisanie wyborów “w przededniu zwycięstwa” sparaliżuje kraj “przynajmniej na osiem miesięcy”. Wybory są może odrobinę chaotycznym momentem, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę retorykę w telewizji czy mediach społecznościowych, ale mowa o paraliżu państwa sugeruje, że Bibi nie ufa instytucjom państwa, za które przecież sam jako szef rządu jest odpowiedzialny. Izrael radził sobie już z niejednymi wyborami, nawet w czasie wojny. W końcu Izraelczycy chodzili już do urn podczas drugiej intifady, dwukrotnie podczas pierwszej, a nawet w czasie izraelskiej interwencji w libańską wojnę domową. Izraelczycy wybierali pierwszy Kneset także podczas tzw. wojny o niepodległość Izraela w styczniu 1949 roku, choć rzeczywiście ten pierwszy istotny akt wyborczy po powstaniu współczesnego Izraela rok wcześniej był odkładany ze względu na toczące się działania zbrojne. Czemu więc jednak wierzyć, że tym razem państwo nie podźwignie wyborów w czasie wojny, choć już to robiło wielokrotnie?
Możliwe, że wcale nie jest to kwestia wyborów, a raczej osobistych obaw premiera Netanjahu, którego popularność nie stoi na tak wysokim poziomie, na jakim by sobie tego życzył. Wiele mówią wyniki sondaży prowadzonych przez izraelskie media. Z wyników ankiet prowadzonych w marcu przez media lewicowe czy centrowe jak dziennik Maariw, wynika że w przypadku przeprowadzenia wyborów w chwili obecnej opozycja miażdżącą większością przejęłaby władzę, zdetronizowała Netanjahu i potencjalnie nawet wyrzuciła z głównego nurtu polityki najbardziej radykalną prawicę (lub chociaż jej część). Inne dane wynikają jednak z badań emitowanych przez sympatyzujący z obecną ekipą rządową Kanał 14 telewizji, które wskazują na remis bez decydującego zwycięstwa. Żadne dane nie są jednak optymistyczne dla Netanjahu, nie ma więc żadnego powodu, by zdecydować się na rozpisanie przyspieszonych wyborów, gdyż są one dla niego zwyczajnie zbyt ryzykowne.
Pozostanie także jest jednak obarczone ryzykiem, także związanym z utratą międzynarodowej legitymacji i narażenia na szwank izraelskich relacji zagranicznych. Waszyngton nadal niemal bezwarunkowo popiera działania Izraela w Gazie, choć administracja Bidena sygnalizuje co rusz swoje zniecierpliwienie nieustępliwością Bibiego i brakiem elastyczności w kwestii zawieszenia broni. Kulminacją tego zniecierpliwienia było wstrzymanie się od głosu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ podczas głosowania nad rezolucją 2728, domagającej się natychmiastowego zawieszenia broni między Izraelem a Hamasem, prowadzącego do trwałego rozejmu, a także bezwarunkowego zwolnienia “wszystkich zakładników”. Rezolucja przeszła stosunkiem głosów 14 do 0, a amerykańskie wstrzymanie się od głosu właśnie to umożliwiło. Waszyngtońscy dyplomaci tłumaczyli, że nie mogli postąpić inaczej, gdyż rezolucja nie potępiała działań Hamasu, a więc Stany Zjednoczone nie mogły jej poprzeć. Jak jednak wskazuje historyczna praktyka Waszyngtonu wobec innych istotnych rezolucji w sprawie Izraela, mogli po prostu skorzystać z przysługującego stałym członkom Rady prawa weta. Tak się nie stało, co wywołało niezadowolenie w rządzie Netanjahu, w tym anulowanie wyjazdu delegacji do Waszyngtonu. Krótko później jednak Amerykanie postanowili złagodzić swój kurs. Po bolesnym ciosie linijką w nadgarstek, przyszedł czas na cukierki, w postaci rozpisania kolejnych dostaw bomb i myśliwców F35 dla izraelskiego wojska. Samo anulowanie rozmów też niewiele zmieniło, bo w Waszyngtonie już wówczas przebywał minister obrony Joaw Gallant, który niezależnie od gniewu (a może teatru?) Benjamina Netanjahu spotykał się z amerykańskimi urzędnikami i wojskowymi, omawiając sytuację wojenną.
Izraelczycy testują także cierpliwość innych międzynarodowych aktorów. Stacjonujące w Libanie siły UNIFIL 27 lutego opublikowały raport ze śledztwa, z którego wynikało, że 13 października izraelski czołg Merkawa wystrzelił dwa 120mm pociski w kierunku grupy “wyraźnie rozpoznawalnych dziennikarzy”, łamiąc tym samym prawo międzynarodowe. Wskutek tego ostrzału zginął libański reporter agencji Reutera, Issam Abdallah. Izraelczycy przekonywali, że ostrzał dziennikarzy był jedynie przypadkiem, gdyż czołg był zaangażowany w wymianę ognia z wrogimi siłami, czemu zaprzecza raport UNIFIL, stwierdzający, że żadnej wymiany ognia nie było w miejscu zdarzenia przed ostrzelaniem dziennikarzy. Nir Dinar, jeden z rzeczników prasowych Sił Obrony Izraela, odpowiadał na oskarżenia stawiane w raporcie, stwierdzając, że choć ubolewa nad cywilnymi ofiarami konfliktu to izraelska armia “nie ostrzeliwuje celowo cywili, w tym dziennikarzy. IDF uważa wolność prasy za sprawę najwyższej wagi, jednocześnie wyjaśniając, że przebywanie w strefie działań wojennych jest niebezpieczne”.
Ledwie kilka miesięcy później wolność prasy przestała być jednak priorytetem dla Izraelczyków. Jak donoszą liczne izraelskie i zagraniczne media, sami zainteresowani politycy, a także organizacje reprezentujące dziennikarzy, jak Reporterzy bez Granic, 1 kwietnia Kneset przegłosował ustawę blokującą (tymczasowo) nadawanie telewizji Al Dżazira, umożliwiającą zamknięcie jej biura w Izraelu, konfiskatę sprzętu i zablokowanie dostępu do stron internetowych. Premier Netanjahu nazwał również kontrolowanego przez Katar nadawcę “terrorystyczną stacją”. Zdaniem Jonathana Daghera z Reporterów bez Granic, Izraelczycy starają się wykorzystać wszelkie możliwości by zablokować dziennikarzom Al Dżaziry możliwość relacjonowania losu Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy: “Głosowanie izraelskiego parlamentu w sprawie ocenzurowania Al Dżaziry i oszczercze uwagi Benjamina Netanjahu na temat jej dziennikarzy są nie do przyjęcia. Reporterzy bez GRanic domagają się, aby władze Izraela zaprzestały agresywnego nękania Al Dżaziry. Takie cenzorskie ustawodawstwo, pod przykrywką demokratycznych regulacji, wymierzone w konkretne media, tworzy niebezpieczny precedens dla dziennikarstwa w Izraelu.”
Sprzyjający polityce Izraela komentariat przekonuje jednak, że prawdziwym celem nie jest ocenzurowanie przekazu, a uniemożliwienie dziennikarzom Al Dżaziry przekazywania informacji o ruchach izraelskich żołnierzy w Gazie bezpośrednio bojownikom Hamasu, o co Izraelczycy oskarżają Al Dżazirę praktycznie od 7 października ubiegłego roku, a w rzeczywistości od lat.
Legislacja wymierzona w Al Dżazirę wywołała jednak także negatywne komentarze ze strony Waszyngtonu, którego dyplomaci “wyrażają zaniepokojenie”, jak również ze strony europejskich przywódców. Były premier Szwecji Carl Bildt na portalu X przekonuje, że ruch izraelskiego parlamentu jest charakterystyczny dla zachowań autorytarnych reżimów.
Dla Europejczyków jednak prawdziwym wstrząsem okazała się śmierć siedmiu wolontariuszy humanitarnej organizacji World Central Kitchen, którzy po rozładowaniu 100 ton żywności w obszarze Gazy, który nie jest objęty działaniami zbrojnymi, zostali zbombardowani przez izraelskiego drona.
Premier Netanjahu przekonuje, że był to atak niezamierzony, choć trudno w to uwierzyć. Konwój WCK poruszał się trzema dobrze oznakowanymi samochodami, po trasie, która według organizacji była wcześniej skoordynowana z Siłami Obrony Izraela. Izraelczycy wzięli odpowiedzialność za atak i śmierć międzynarodowych wolontariuszy, złożyli kondolencje, ale zamiast przeprosin dało się jedynie z ich strony usłyszeć dość chłodne zapewnienie, że takie przypadki zdarzają się na wojnie. Wśród ofiar znalazł się też Polak, Damian Soból, przez co minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski kontaktował się z ambasadorem Jaakowem Liwne, domagając się wyjaśnień. Otrzymał jedynie zapewnienie, że Polska dostanie niedługo wyniki wewnętrznego śledztwa prowadzonego przez Siły Obrony Izraela. Można się zastanawiać, czy polski rząd nie postępuje zbyt lekceważąco w przypadku tego incydentu. W końcu w tym przypadku mowa nie jest jedynie o śmierci polskiego obywatela, ale także wolontariusza organizacji humanitarnej, co według oświadczenia Polskiej Misji Medycznej, jest nieakceptowalne: “Nie ma usprawiedliwienia dla zabijania pracowników humanitarnych. Nigdy i w żadnych warunkach. Przypominamy: nie ma go też dla zabijania osób cywilnych, które giną od początku tego konfliktu”.
Dlaczego w tym przypadku ambasador Izraela nie został wezwany do MSZ celem złożenia stosownie wyczerpujących wyjaśnień sytuacji? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zamiast wyjaśnień, ambasador Liwne postanowił przez swój profil X wywołać skandal w polskiej polityce, oskarżając lewicowe i prawicowe partie o antysemityzm, w odpowiedzi na komentarze Krzysztofa Bosaka z Konfederacji, który głośno rozważał, że celem ataku na oznakowany konwój ma być “sterroryzowanie organizacji humanitarnych i narastanie klęski głodu wśród Palestyńczyków. W tej chwili z powodu blokowania dostaw umierają tam ludzie, w tym niemowlęta. To ma swoją nazwę: zbrodnie wojenne”. Zresztą nawet Anna-Maria Żukowska z Lewicy, raczej sympatyzująca z Izraelem podczas tego konfliktu, opublikowała komentarz raczej w tonie żądania, niż jedynie krytyki politycznej: “Izrael, zamordowaliście naszego obywatela, cywila. Ludzie za to odpowiedzialni mają stanąć przed sądem. Rodzina ma dostać od Państwa Izrael zadośćuczynienie.” Ambasador Liwne nie poczuł się jednak w obowiązku do złożenia wyjaśnień, czy przeprosin, publikując tweet, według którego “antysemici zawsze pozostaną antysemitami, a Izrael pozostanie demokratycznym Państwem Żydowskim, które walczy o swoje prawo do istnienia. Również dla dobra całego świata zachodniego.” Trudno w tym tweecie znaleźć jednak przeprosiny, które powinny być w nim opublikowane nawet gdyby atak na konwój WCK rzeczywiście był nieumyślny. Ambasador wybiera raczej dyplomację twardej ręki, a oburzenie jakie wywołują jego komentarze powinno być kolejnym powodem do złożenia wyjaśnień w gabinecie ministerialnym.
Wygląda na to, że Izraelczycy nie martwią się już dzisiaj o to, jaki jest ich wizerunek publiczny za granicą. Być może jest to w pewnych aspektach uzasadnione - w końcu mają teraz inne zmartwienia, a sami obywatele domagają się raczej skutecznego doprowadzenia do końca operacji w Gazie niż pokojowego układania się z sąsiadami. Walki w Gazie nie mogą jednak trwać w nieskończoność, a Izraelczykom trudno będzie odbudować wcześniejszy wizerunek, który i tak nie był najlepszy. Niełatwo sobie wyobrazić, że po tym konflikcie, w którym zginęło 32,5 tys. Palestyńczyków (11 tys. nieletnich), 200 pracowników organizacji humanitarnych, 95 dziennikarzy, znaczna część Gazy została zrównana z ziemią, a według Światowego Programu Żywności nieuchronnie nad Gazę nadciąga klęska głodu, Izraelscy dyplomaci będą w stanie skutecznie znowu przekonywać Zachód do tego, że udało im się zbudować uśmiechnięty i bezpieczny kraj, stanowiący bastion demokracji, kultury i będący prawdziwą Mekką dla turystów szukających słonecznych widoków i radosnych, gościnnych ludzi. Wizerunek Izraela został nadszarpnięty tak mocno, że jego odbudowanie będzie trudne nawet bez Bibiego u steru. Pytanie tylko, czy ktoś się choć na chwilę zatrzymał i nad tym zastanowił?
Jeśli uważasz moją pracę za wartościową, możesz ją wesprzeć stawiając mi wirtualną kawę na buycoffee.to/stosunkowobliskiwschod lub zdecydować się na stałe wsparcie na patronite.pl/stosunkowobliskiwschod