

Discover more from Stosunkowo Bliski Świat
Czy Netanjahu zainspirował się Jarosławem Kaczyńskim, budując pomysł na reformy, które wprowadza jego rząd? To pytanie wcale nie wydaje mi się absurdalne, w końcu proponowana reforma sądownictwa w Izraelu sama nasuwa takie skojarzenie. Jeśli zostanie przeprowadzona do końca to izraelskiej prawicy uda się unieszkodliwić Sąd Najwyższy, który często był dla nich przeszkodą w realizacji co bardziej radykalnych pomysłów programowych. Wszystko wskazuje na to, że ekipa Netanjahu poszła na ścieżkę wojenną z sędziami, lecz ci nie pozostają dłużni i sami potrafią się odgryźć.
Czym zajmuje się Sąd Najwyższy?
Sąd Najwyższy w Izraelu tradycyjnie jest ostatnią instancją orzekającą w kwestiach ustrojowych czy też w kwestiach konfliktu jednostki z państwem. Tą jednostką bywają Palestyńczycy, którzy składają skargę w kwestii traktowania ich własności przez izraelskie wojsko. Sąd Najwyższy rozpatrywał też kwestię stosowania przez izraelskich żołnierzy polityki ostrzeliwania protestujących w Strefie Gazy w pobliżu muru granicznego z Izraelem. Wówczas liczne organizacje prawne i działające na rzecz praw człowieka, jak choćby Adalah czy B’Tselem, protestowały przeciwko decyzjom sędziów, którzy uznali, że nie widzą przeciwwskazań, by dalej stosować zasadę strzelania do kluczowych postaci protestów, nawet jeśli oddalą się oni od demonstracji. Zdaniem sędziów wydane przez wojskowych rozkazy zawierały konkretne kryteria, wedle których snajperzy mogliby strzelać do protestujących, stosując się do zasad proporcjonalności i zagrożenia dla bezpieczeństwa. Wymienionych wcześniej organizacji to nie przekonało, podobnie jak licznych propalestyńskich aktywistów.
Z drugiej jednak strony Sąd Najwyższy ma również historię pozytywnego wpływu na życie Palestyńczyków, zwłaszcza tych żyjących na Zachodnim Brzegu. Kiedy planowano mur oddzielający Autonomię Palestyńską od Izraela, który znaczna część społeczności międzynarodowej uważa za nielegalny, przynajmniej w dwóch przypadkach sędziowie nakazali zmianę trasy bariery w taki sposób, by nie wpływała ona negatywnie na dobrostan Palestyńczyków, choćby poprzez to, by nie utrudniać im dostępu do pastwisk czy poruszania się po terytorium, które w przyszłości miałoby stać się niepodległym państwem. Choć w 2004 roku rząd Ariela Szarona nie był zadowolony z tych wyroków, obiecał jednak, że zastosuje się do orzeczeń. Sam fakt zmiany trasy, wedle której odbyć miała się budowa muru, był dla Szarona również zjawiskiem pozytywnym. Oznaczał, że w oczach Sądu Najwyższego powstająca po wybuchu drugiej intifady budowla jest legalna, przynajmniej w świetle izraelskiego prawa.
Konstytucyjność w kraju bez konstytucji
Sąd Najwyższy orzeka także o legalności przepisów wprowadzanych przez izraelski parlament. Po pierwsze rozpatruje konkretne ustawy pod kątem ich zgodności z Prawami Podstawowymi, które pełnią w Izraelu rolę konstytucji. Państwu Żydowskiemu wciąż nie udało się wprowadzić ustawy zasadniczej, regulującej podstawowe stosunki polityczne, społeczne i prawne w państwie. W jej miejsce wprowadzano stopniowo trzynaście ustaw, w tym ostatnią z 2018 o Izraelu jako państwie narodu żydowskiego (która uznana została za dość kontrowersyjną zarówno przez zamieszkujące Izrael mniejszości narodowe i etniczne, jak i zagranicznych partnerów, organizacje broniące praw człowieka i izraelską lewicę). W przypadku tej ostatniej również orzekał Sąd Najwyższy, po protestach złożonych przez niektórych członków Knesetu, w tym Akrama Hassona, druzyjskiego polityka, który zasłynął niegdyś jako ostatni lider zakładanej przez Ariela Szarona partii Kadima, tym samym stając się pierwszym w historii Izraela Druzem stojącym na czele parlamentarnego ugrupowania.
Hasson, jak wielu przedstawicieli mniejszości w Izraelu, zauważył, że nowe prawo podstawowe zmienia stosunek Państwa Izrael do języka arabskiego, który dotychczas był drugim językiem urzędowym w kraju, obok hebrajskiego. Co więcej, ustawa wprost stwierdziła, że jedynie Żydzi mają prawo do samostanowienia o sobie jako narodzie w granicach Państwa Izrael, a także że narodową wartością jest rozwój żydowskiego osadnictwa. W przypadku tego ostatniego nie zaznaczono, czy chodzi jedynie o osiedlanie się Żydów w granicach Izraela, czy też o kwestię Zachodniego Brzegu, można więc ten zapis interpretować na różne sposoby.
Hasson musiał być jednak rozczarowany, gdy Sąd Najwyższy druzgocącą większością 10 do 1 orzekł, że zaproponowana przez rząd Netanjahu ustawa podstawowa nie tylko jest zgodna z konstytucją, ale nie podważa w żaden sposób demokratycznego charakteru państwa. Sędzią, który wypowiedział się o ustawie negatywnie był George Karra, jedyny Arab w składzie Sądu Najwyższego.
Minister z wyrokiem
Skład sędziowski orzeka także o legalności rządów czy zdolności polityków do sprawowania funkcji ministra. Tak stało się i w mijającym tygodniu, kiedy zapadł wyrok w sprawie Ariego Deri, lidera sefardyjskiej ultraortodoksyjnej partii Szas. Deri w ubiegłym roku skazany został prawomocnym wyrokiem sądu w Jerozolimie po oskarżeniu go o przestępstwa podatkowe. Nie może nawet dzisiaj bronić się, że wyrok był niesprawiedliwy, gdyż sam przyznał się do winy w ramach ugody. Sąd Najwyższy przekonuje jednak, że przy ugodzie Deri sprawiał wrażenie, jakby zgodził się również na przejście na emeryturę, dlatego objęcie przez niego, skazanego za przestępstwa finansowe, portfolio ministra zdrowia wraz z ministrem spraw wewnętrznych, byłoby nierozsądne. Deri nie protestował przeciwko aktualnemu wyrokowi. Kiedy rozmawiał z dziennikarzami zaznaczył wyraźnie, że o tym, czy jest ona słuszna, przekonają się wkrótce sami wyborcy. Według oświadczeń jego partii, decyzja Sądu Najwyższego miałaby być pogwałceniem praw Izraelczyków do wybierania swoich przedstawicieli, a także do uzyskiwania mandatów parlamentarnych.
Opozycyjni politycy, tacy jak Jair Lapid, który do zaprzysiężenia nowego rządu Benjamina Netanjahu sam był premierem, wezwali Bibiego do natychmiastowego zwolnienia Deriego z funkcji ministerialnych. Według Lapida sprawa jest prosta. Jeśli Deri będzie ministrem to rząd Netanjahu złamie prawo i przestanie być rządem legalnym, a Izrael przestanie być państwem prawa i demokracją.
Co to jednak w istocie oznacza? Netanjahu może podjąć kilka decyzji. Po pierwsze może rzeczywiście zwolnić swojego ministra, składając jednocześnie zapewnienie, że w połowie kadencji Deri zostanie premierem. Tego typu rozwiązanie nie będzie niczym nowym w Izraelu. Na tej podstawie całkiem niedawno Netanjahu zbudował swoją koalicję z Benim Gancem, a później Naftali Bennett z Jairem Lapidem. Oczywiście jasne jest, że izraelskie koalicje rządowe rzadko kiedy przeżywają całą kadencję i od podpisania umowy koalicyjnej wielu analityków, w obu wymienionych przypadkach, przekonywało, że do wymiany na fotelu premierów nie dojdzie. W przypadku koalicji Bennetta z Lapidem to przekonanie okazało się błędne, choć jedynie częściowo. Rząd nie dotrwał do połowy kadencji, lecz wskutek licznych kryzysów Bennett sam zrezygnował z udziału w polityce, a Kneset uległ rozwiązaniu Lapid był więc premierem jedynie na czas kampanii wyborczej i przez niemal dwa miesiące po wyborach.
Netanjahu nie może po prostu odpuścić stanowiska Deriemu. Zbudowana na czterech ugrupowaniach koalicja rozsypie się jak domek z kart, gdy tylko jedno ugrupowanie z niej wyjdzie. Wie to zarówno premier, jak i jego koalicjanci. Tym samym musi znaleźć rozwiązanie, które będzie satysfakcjonujące dla polityków i wyborców Szasu. Może więc także zignorować Sąd Najwyższy i przyspieszyć proponowaną przez ministra sprawiedliwości Jariwa Lewina reformę sądownictwa.
Wyrwać zęby sądom
Nie podoba się ona sędziom, a przewodnicząca Sądu Najwyższego Ester Hajut wprost zaznacza, że podważy ona demokratyczny charakter państwa. W ramach reformy rząd miałby mieć możliwość odrzucania wyroków Sądu Najwyższego, które powołują się na Prawa Podstawowe. Większość 61 posłów mogłaby dowolny taki wyrok unieważnić, sankcjonując tym samym dowolne przepisy i sprawiając, że Prawa Podstawowe uzyskałyby charakter zbliżony do zwykłej ustawy. Michael Starr, dziennikarz Jerusalem Post, zauważa, że jest to niebezpieczny „miecz obusieczny”, który zaburzy wypracowaną w systemie prawnym Izraela równowagę. W końcu w przyszłości władzę znowu może przejąć izraelska lewica i wykorzystać stworzone przez obecną prawicę narzędzia do walki politycznej. Jakkolwiek byśmy nie myśleli o politykach, chętnie wykorzystują oni daną im władzę do utrzymania swojej mocy.
Co więcej, proponowana reforma chce zmienić system nominowania sędziów na taki, w którym ich wybór całkowicie będzie podlegał politykom. Dzisiaj nominację specjalny komitet, któremu przewodniczy minister sprawiedliwości, a zasiada w nim jeszcze inny minister, dwóch członków parlamentu, przedstawiciele adwokatury i przewodniczący Sądu Najwyższego wraz z dwoma innymi sędziami. Propozycja ministra Lewina zakłada, że to rząd będzie teraz obsadzał większość komitetu decydującego o składzie Sądu Najwyższego. Według niego te zmiany są konieczne, by „przywrócić wiarę” obywateli w sądownictwo.
Tę wiarę w sądownictwo podważa kilka istotnych aspektów. Jednym z nich jest działalność żydowskich osadników, których czasami blokują decyzje Sądu Najwyższego, zabraniając im rozbudowy osiedli, nielegalnych z punktu widzenia społeczności międzynarodowej, a w wielu przypadkach nielegalnych także w świetle prawa Izraelskiego. Drugą kwestią jest czas, w jakim ciągną się procesy, takie jak trwająca sprawa oskarżeń Benjamina Netanjahu, któremu postawiono zarzuty dotyczące korupcji i nadużycia władzy. Niezależnie od ostatecznego wyniku tych procesów, w Izraelu bowiem obowiązuje domniemanie niewinności, Netanjahu musi się mierzyć z politycznymi rozgrywkami opartymi na tych oskarżeniach, a także z protestami przeciwko jego obecności w polityce podczas procesu.
Czy na pewno Izraelczycy nie wierzą w sądy?
Wielu Izraelczyków jednak nadal ma wystarczającą wiarę w niezależność sędziów i w Sąd Najwyższy, by wyjść na ulicę w jego obronie. W sobotę 14 stycznia w Tel Awiwie w demonstracjach udział wzięło 80 tys. osób, a jeśli doliczyć do tego mniejsze protesty w Hajfie i Jerozolimie to liczba demonstrujących sięgnęła nawet 100 tys.
Czy to jednak zmieni sytuację na tyle, by Netanjahu zrezygnował z proponowanej reformy? Prawdopodobnie nie i w obecnej sytuacji najpewniej wolałby mieć większą dozę kontroli nad sceną polityczną kraju. Tym bardziej, że poprzedni rok spędził poza fotelem premiera, po tym, gdy jego rywale porozumieli się i zbudowali koalicję, której głównym celem było obalenie Bibiego. Większa doza kontroli nad działalnością sądów może choć częściowo zapewnić mu bezpieczeństwo i stabilność koalicji.