Prezent dla Erdoğana
Jak demonstracja duńskiego nacjonalisty okazała się pretekstem dla nacjonalisty tureckiego
Nie jest dobrze, gdy płoną święte księgi, można rzec, choć dla wielu to po prostu truizm. Inni się z tym nie zgodzą, zwłaszcza ci, z których inicjatywy zapalane są pochodnie przeciwko komuś. Czy Szwedzi spodziewali się tureckiej reakcji, gdy wydawali zgodę Rasmusowi Paludanowi na demonstrację przed turecką ambasadą, w ramach której, jak się później okazało, miał zostać spalony także Koran? A może w istocie zapowiedź, że Turcja nie poprze akcesji Szwecji do NATO, nie jest reakcją Recepa Tayyipa Erdoğana, tylko elementem długofalowej strategii przedwyborczej? Może demonstracja Paludana to prezent dla tureckiego prezydenta, który nie mógł sobie wyobrazić lepszej okazji do zdobycia przewagi wyborczej?
Erdoğan w tym roku walczy o reelekcję dla siebie i swojej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Niecałe cztery miesiące zostały do momentu, w którym Turcy pójdą do urn i choć w sondażach wciąż przoduje Reis wraz ze swoją partią, to musi czuć jednak na karku oddech opozycji, zwłaszcza z Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) Kemala Kılıçdaroğlu, która zyskuje poparcie wyborców. Sondaże wskazują mimo wszystko na to, że Kılıçdaroğlu nie pokona Erdoğana, lecz poparcie dla AKP znacząco się osłabiło w ostatnich latach. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może być rekordowa inflacja, która według niezależnego think-tanku ENAGrup wynosi ponad 137%. Stąd też dla rządzącej Turcją ekipy priorytetem może być odwrócenie uwagi obywateli od sytuacji gospodarczej i przekierowanie akcentów kampanii na zupełnie inne rejony, takie jak duma narodowa i walka z wrogiem, choćby był on wyimaginowany, lub zagrożenie z jego strony było w pewnej mierze urojone.
Takim zagrożeniem miałaby być choćby akcesja Szwecji i Finlandii do NATO, którą wymienione kraje zapowiedziały kilka miesięcy temu, w odpowiedzi na pełnoskalową rosyjską agresję przeciwko Ukrainie. Warunkiem przystąpienia nowych krajów do sojuszu jest jednomyślność wszystkich aktualnych członków, co w warunkach tak dużej organizacji, w której zderzają się różne, czasem sprzeczne, interesy, jest bardzo trudne. Turcja od samego początku zapowiadała, że zablokuje akcesję krajów, tłumacząc to ich wsparciem dla Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), która przez Ankarę, ale też Unię Europejską, uważana jest za organizację terrorystyczną. Sprawę komplikują związki PKK z Ludowymi Jednostkami Samoobrony (YPG) i Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF), które okazały się istotnym sojusznikiem zachodu w walce z Daesz w Syrii, kluczowym do pokonania tego terrorystycznego tworu, którego ideologia oparta została na fundamentalizmie islamskim, a metody działania dalece odbiegały od cywilizowanych standardów (posłużmy się tutaj takim właśnie eufemizmem, by odpuścić streszczanie lat działalności Państwa Islamskiego).
Najlepiej jednak, gdy można powiedzieć, że niebezpieczeństwo, czy też turkofobia, są prawdziwe, tym bardziej, jeśli można podeprzeć się faktami. To właśnie robią dzisiaj tureccy decydenci, po tym jak Paludan spalił Koran przed turecką ambasadą w Szwecji. Duński nacjonalista jest postacią kontrowersyjną, a sam akt spalenie świętej księgi islamu jest niczym więcej jak prowokacją, w której trudno dopatrywać się głębszego sensu, innego niż rozjuszenie wyznawców i wywołanie reakcji rządów krajów muzułmańskich. Paludan od lat słynie z antymuzułmańskich wystąpień, choć jego duńska partia Stram Kurs ma raczej marginalne poparcie. W wyborach parlamentarnych w 2019 roku udało jej się zdobyć jedynie 1,8% głosów, dzięki czemu wylądowała pod niskim progiem wyborczym ustanowionym na 2%.
Szwedzi z wydania pozwolenia na demonstrację Paludana tłumaczą się wolnością ekspresji poglądów w ich kraju, choć Turków, zgodnie z komunikatami podawanymi przez ich władze, te wyjaśnienia nie przekonują. Później zresztą szwedzki premier Ulf Kristersson zaznaczył, że choć wolność słowa jest fundamentem demokracji, to „nie wszystko co legalne jest też właściwe”.
Czy jednak rzeczywiście Erdoğan zareagował adekwatnie do czynu duńskiego nacjonalisty? Aleksandra Maria Spancerska, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych tłumaczy mi tureckie stanowisko następująco: „Turcja pozycjonuje się w roli orędownika muzułmanów na forum międzynarodowym, więc akt spalenia Koranu wywołał zdecydowaną reakcję prezydenta Erdoğana. Prezydent Turcji oświadczył, że jeśli Szwecja nie szanuje przekonań religijnych Republiki Turcji lub muzułmanów, nie otrzyma od nich żadnego wsparcia w NATO”.
Nie tylko tureckie władze wzburzyły się demonstracją. Cała akcja została potępiona między innymi przez Maroko czy Arabię Saudyjską, lecz to nie od nich zależy przyszły los akcesji Sztokholmu do Paktu Północnoatlantyckiego. Dotychczas Szwecja chciała zachować neutralność, lecz od czasu agresji Rosji na Ukrainę nastroje w kraju są już zupełnie inne. W kwietniu ubiegłego roku dziennik Aftonbladet opublikował wyniki sondażu wykonanego dla nich przez Demoskop, z którego wynika, że już 57% Szwedów popiera akcesję swojego kraju do NATO, a jedynie 21% byłoby przeciwko takiemu działaniu. Co więcej, działania Paludana wpływają też na losy innego kraju, bo sąsiednia Finlandia także złożyła wniosek o wejście do Sojuszu, zakładając, że kraje wstąpią do niego wspólnie.
Tak jednak może wcale nie być, a fiński minister spraw zagranicznych Pekka Haavisto wprost mówi, że trzeba się liczyć, iż sytuacja opóźni akcesję Szwecji i zasadnym może być plan wstąpienia do NATO niezależnie od Sztokholmu. Wspomniane opóźnienie mogłoby potrwać, jego zdaniem, aż do wyborów w Turcji w połowie maja. Później wycofał się ze swoich słów, ale to pierwszy raz, kiedy przedstawiciel władzy któregokolwiek z tych dwóch krajów zasugerował, by wspólne wstąpienie do Sojuszu mogło być utrudnieniem.
Spancerska zaznacza jednak, że to nie jest pierwsza sytuacja, a nawet nie pierwsza w tym roku, która zasiewa niezgodę między Ankarą a Sztokholmem. „Wcześniej doszło do spalenia kukły prezydenta Erdoğana w pobliżu ambasady Turcji. Wówczas tureckie media prorządowe poinformowały, że sprawcami byli zwolennicy PKK. Niedługo później nastąpił akt spalenia Koranu. Kumulacja tych wydarzeń sprawiła, że w Turcji doszło do wzmocnienia nastrojów nacjonalistycznych i antyzachodnich. Ponadto doprowadziło to do utrwalenia wizerunku Szwecji jako państwa oferującego schronienie organizacjom terrorystycznym. Taka perspektywa prezentowana jest przez media w Turcji i przebija się do opinii publicznej”.
Tym samym, jest ona świetnym prezentem przedwyborczym dla Erdoğana, który dzięki swojemu twardemu podejściu do walki z antymuzułmańskimi wystąpieniami może pokazać się wyborcom jako polityk dbający o ich interesy, a także uczucia religijne. Spancerska dodaje: „akt spalenia Koranu, niewykluczone, że inspirowany przez rosyjskie służby, długofalowo może przyczynić się wzmocnieniu pozycji Erdoğana, instrumentalizującego politykę zagraniczną na potrzeby polityki wewnętrznej”.
Czy zwycięstwo Reisa w wyborach zmieni jego podejście do Szwecji lub pozwoli na złagodzenie kursu wobec państw zachodnich? Czas pokaże, być może rzeczywiście jest to jedynie przedwyborcza gra z Europą. Należy jednak pamiętać, że związki Ankary z Rosją wcale nie osłabły po agresji na Ukrainę. Co więcej, liczne tureckie firmy skorzystały na zachodnich sankcjach i wycofaniu się europejskich firm z rosyjskiego rynku. Rosja także jest strategicznym partnerem Turcji w budowie elektrowni jądrowej Akkuyu, która ma zaspokoić aż 10% krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Nie można więc wykluczyć, że opóźnianie akcesji Szwecji do NATO, jest elementem strategii, wedle której Turcja próbuje wykorzystać swoją polityczną siłę, by ugrać coś zarówno od Zachodu jak i od Rosji.
Najprawdopodobniej Ankara ostatecznie zgodzi się na wejście Szwecji do Sojuszu, choć pewnie nie zdarzy się to przed wyborami. Byłoby to nieostrożne z punktu widzenia Erdoğana, który wiele dzisiaj zrobi, by osłabić pozycję krajowej opozycji, nawet jeśli wyborcze zwycięstwo i utrzymanie władzy ma w kieszeni.