W tej części piątkowej kawy przyjrzymy się trochę manosferze, sztucznej inteligencji i inflacji. Tematy dość przykre, wiele osób się ich obawia, w nich dopatrując się przyczyn wielu problemów. Ale może jest pewne światełko w tunelu? Autorzy proponowanych przeze mnie tekstów zdają się widzieć pewne rozwiązania i trochę nadziei.
Czy prawa mężczyzn muszą być domeną prawicy?
Dyskusja o prawach mężczyzn zazwyczaj prowadzona jest przez toksyczne konta powiązane z tzw. manosferą, posługujące się raczej seksistowską retoryką i promujące koncepcję wojny płci, wedle której niemal wszystkie niepowodzenia (matrymonialne, zawodowe i inne) można zrzucić w całości na kobiety i wszechobecny matriarchat, który miałby być zaprzeczeniem odwiecznych naturalnych praw przyrody, wedle których miejsce kobiety jest w kuchni, a miejsce mężczyzny na spotkaniach biznesowych najwyższego szczebla. Ma to jednak też drugą stronę medalu, bo zdaniem Jakuba Chabika, prezesa zarządu niedawno utworzonego Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn, popularność manosfery i skręcenie jej proponentów w kierunku politycznej prawicy wynika z tego, że lewica dbając o prawa kobiet i mniejszości seksualnych/etnicznych/religijnych, całkowicie porzuciła w swojej ofercie znaczną część społeczeństwa w postaci heteroseksualnych mężczyzn. Czy da się więc mówić o ich prawach i problemach, nie odwołując się do toksycznych wzorców? O tym z Chabikiem rozmawia Patrycja Wieczorkiewicz na łamach Krytyki Politycznej.
Czy sztuczna inteligencja zastąpi też prezenterów?
Kilka dni temu głośno zrobiło się o “prezenterce” Kuwait News. Fedha to cyfrowo stworzona blondynka, która miałaby być przyszłością prezentacji wiadomości, dostarczając odbiorcom informacji bez oczywistych uprzedzeń (w końcu nie ma emocji), a także bez przerw czy wypłaty. Wielu się przeraziło, gdy tylko do nich dotarły te wiadomości. Prezenterzy programów informacyjnych dołączyli do długiej listy osób, których pracy zagrażają algorytmy i skrypty. Czy jednak słusznie? Zdaniem Simona McCoy niekoniecznie, gdyż prezenter wiadomości potrzebuje emocji i podstawowego ich zrozumienia.
A może przyczyną inflacji wcale nie jest 500+?
Inflacja jest słowem, którego używamy prawie codziennie. Możemy spojrzeć na półkę sklepową i zakląć na widok kolejnej podwyżki cen. Możemy planować zakup samochodu, na który odkładaliśmy kilka lat, by ostatecznie dowiedzieć się, że wcale musimy obniżyć swoje oczekiwania, choć zakładana kwota czeka na naszych kontach. Możemy też zrezygnować z zakupu mieszkania, bo ceny w dużych miastach osiągnęły tak absurdalny pułap, że z przeciętną wypłatą trudno jest sobie pozwolić na kredyt. W dominującym dyskursie politycznym w Polsce winę za inflację ponosi “rozbuchane rozdawnictwo”, czyli programy socjalne typu 500+. Czy to jednak całość opowieści? Coraz głośniej słyszymy też ekonomistów i dziennikarzy gospodarczych, którzy przyczyn inflacji dopatrują się wcale nie w transferach pieniężnych z budżetu centralnego do kieszeni obywateli, ale w niekontrolowanych podwyżkach cen przez producentów i marżach sprzedawców. W końcu, gdy tylko usłyszymy o zawirowaniach na rynku cukru, od razu jesteśmy (jako konsumenci) skorzy zaakceptować skoki cenowe napojów gazowanych czy wyrobów cukierniczych. A może właśnie nie tędy droga, by to akceptować? O tym dla Bloomberga piszą Chris Bryant i Andrea Felsted.
To tyle w Piątkowej kawie. Na następną porcję polecanej publicystyki zapraszam za tydzień!