O status quo słów kilka
Obecny stan rzeczy nie zapewnia Izraelowi bezpieczeństwa, a Palestyńczyków jedynie frustruje
W tym roku wybiło trzydzieści lat od porozumień z Oslo. Słynne zdjęcie, na którym Jaser Arafat i Icchak Rabin ściskają dłonie w towarzystwie Billa Clintona kiedyś było symbolem nadziei na to, że nawet najzacieklejsi wrogowie mogą się pogodzić. Czas przeszły jest w tym zdaniu nieprzypadkowy, bo dzisiaj porozumienia z Oslo nie znaczą już nic, ani dla Palestyńczyków, ani dla Izraelczyków. Po trzech dekadach mamy już pokolenie dorosłych, którzy znają jedynie rzeczywistość, w której co rusz słyszą obietnice nastania w przyszłości pokoju, choć coraz bardziej mgliste.
Oczywiście dochodziło do kolejnych rund negocjacji pokojowych, aż do roku 2014 kiedy upadła ostatnia runda bezpośrednich rozmów. Od tej chwili palestyńscy i izraelscy przywódcy nie zasiedli już do stołu. Dzisiaj już tylko rządzący (aczkolwiek jedynie nominalnie) w części Zachodniego Brzegu Fatah i niektóre ugrupowania izraelskiej opozycji mówią o rozwiązaniu dwupaństwowym, jako preferowanym sposobie zakończenia konfliktu. Izraelska prawica regularnie odgraża się, że zaanektuje terytoria, czasem zapowiada też operację lądową w Strefie Gazy, a rządzący twardą ręką na tym obszarze Hamas od 1988 nie zrewidował swojego stanowiska, według którego “Palestyna będzie wolna od rzeki do morza”. Obie strony wzajemnie sobie nie ufają, boją się siebie i najchętniej chciałyby, aby ten skrawek ziemi stał się wolny od wroga. W jaki sposób? To już są szczegóły, bo kogo zapytać, poda inną odpowiedź. Hamas mógłby utopić całą krainę we krwi, podczas gdy Izraelczycy preferowaliby zapewne wysiedlenia i deportacje. Po obu stronach słychać jednak: “to my jesteśmy u siebie, a oni są obcy”.
Pewnie nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że na takim podejściu nie da się zbudować kompromisu, a dodatkowo włożę kij w mrowisko zauważając, że tak naprawdę to obecne status quo jest najbardziej na rękę rządzącym, zarówno Izraelem, jak i w Gazie czy na Zachodnim Brzegu. Niestety, co dobitnie pokazała nam trwająca od soboty eskalacja konfliktu, ten stan rzeczy jest nie do utrzymania, nie zapewnia Izraelczykom bezpieczeństwa, a Palestyńczycy są jedynie coraz bardziej sfrustrowani i domagają się zerwania porozumień z Oslo, a nawet preferują powrót do walki zbrojnej z państwem żydowskim.
Ciągłe odkładanie rozwiązania konfliktu musi jedynie rodzić frustrację i demoralizację, po obu stronach, czego jesteśmy właśnie świadkami. Nie jest moją rolą, by dyktować, w jaki sposób konflikt rozwiązany być powinien. Owszem, mam swoje sympatie i preferencje, ale najważniejszy wniosek z trwającej konfrontacji jest taki, że status quo musi być przerwane, w jedną lub drugą stronę. Każde wyjście jest oczywiście ryzykowne, choć na inny sposób.
Jedną opcją jest tzw. rozwiązanie dwupaństwowe, które grozi tym, że konflikt izraelsko-palestyński z asymetrycznego stanie się konfliktem symetrycznym, w którym naprzeciw siebie przy kolejnych nieporozumieniach staną dwie armie, zamiast, jak dzisiaj, armii przeciwko niepaństwowej organizacji zbrojnej wraz z sympatykami. Rozwiązanie dwupaństwowe nie gwarantuje nikomu bezpieczeństwa, nie likwiduje rachunku krzywd, nie sprawi, że Palestyńczycy i Izraelczycy zapałają do siebie braterską miłością, ale mogłoby być pewnym startem, być może pod auspicjami międzynarodowych sił.
Drugą opcją, jest realizacja obietnic izraelskiej prawicy o aneksji Zachodniego Brzegu, być może również o operacji lądowej w Gazie i ponownej okupacji tego obszaru. To również niebezpieczna sytuacja, w której kolejne dwa miliony Palestyńczyków znajdą się pod władzą wojskową. Owszem, Izrael twierdzi, że nie jest to sytuacja, w której okupuje drugi kraj, a koronnym argumentem jest zazwyczaj fakt, że Palestyna nie była państwem do 1948 ani do 1967. Wiele jednak świadczy o tym, że zarówno izraelskie wojsko, jak i sądy, traktuje sytuację na Zachodnim Brzegu jak okupację. Jeśli jednak nie byłaby to okupacja, to oznaczałoby, że w granicach Izraela żyje kilkumilionowa populacja, która podlega zupełnie innym prawom i nie ma pełni swobód obywatelskich. Według definicji pochodzących z dokumentów ONZ, wypełniałoby to znamiona apartheidu, co również jest terminologią odrzucaną przez Izrael. Jeśli więc nie mamy do czynienia ani z okupacją, ani z apartheidem, to jak powinnismy nazywać sytuację dotyczącą ludności palestyńskiej? Według Izraela mowa o “spornych terytoriach”, ale taka terminologia również jest mglista.
Zastosowanie drugiej opcji także nie musi zapewnić Izraelowi bezpieczeństwa, ale z pewnością da większą dozę kontroli nad tym, co dzieje się na obszarze.
Trzecią możliwą drogą jest także “rozwiązanie jednopaństwowe”, którego nie chce nikt, poza pewnymi kręgami akademików, związanych z niektórymi ugrupowaniami arabskimi w izraelskiej polityce, czy z Maki, Izraelską Partią Komunistyczną i marginalną dzisiaj palestyńską lewicą (niezwiązaną jednak z Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny). Czy byłoby to państwo federacyjne, na wzór Bośni i Hercegowiny, z kolegialną głową państwa, w postaci prezydium, w którym zasiądą Palestyńczyk i Izraelczyk (lub inna konfiguracja)? To są szczegóły, które wciąż podlegają dyskusjom, budzące jednak sprzeciw w tych środowiskach, które powodowane nacjonalizmem (być może słusznym, na pewno we własnych oczach) uważają, że to im należy się ten skrawek ziemi i nie powinni się nim dzielić.
Żadna z tych opcji nie jest idealną, ale czy istnieją w ogóle idealne rozwiązania w polityce? Są jednak przyczynkiem do dyskusji, wypróbowania nowych rozwiązań i może nowego otwarcia w martwym już dzisiaj procesie pokojowym. Nie będzie się dało pogodzić wszystkich aspiracji. Pewne jest jednak, że utrzymanie obecnego status quo, polegającego na zatrzymaniu wszelkiego dialogu i zarządzaniu konfliktem jedynie metodami wojskowymi, niechybnie będzie się wiązało z rozrostem żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu (z których spora część jest nielegalna nawet w świetle izraelskiego prawa), wrzeniem wśród Palestyńczyków, prowokacjami ze strony środowisk radykalnych, zamachami terrorystycznymi i morderstwami, a także kolejnymi ostrzałami izraelskich miast przez palestyńskie ugrupowania zbrojne i bombardowaniami celów w Gazie, wraz z wiecznie wiszącym nad miastem kryzysem humanitarnym wynikającym z jego blokady.
Nie ma optymistycznych rozwiązań dla tego brutalnego konfliktu, ciągnącego się latami i produkującego wyłącznie kolejne pokolenia rozczarowanych lub aroganckich (po obu stronach barykady). Być może jednak taki właśnie los czeka ten region, właśnie dlatego, że politycy i dowódcy milicji czy wojska preferują ostrożne stąpanie po znanym sobie terenie?
Zapraszam też do wysłuchania komentarza o trwającej konfrontacji z dr Agnieszką Bryc.
A także dyskusji o stanie relacji z wydarzeń poza granicami Polski w krajowych mediach, w której rozmawiałem z Jagodą Grondecką i Jakubem Górnickim. Moderował Jakub Dymek:
Jeśli uważasz moją pracę za wartościową, możesz ją wesprzeć stawiając mi wirtualną kawę na buycoffee.to/stosunkowobliskiwschod lub zdecydować się na stałe wsparcie na patronite.pl/stosunkowobliskiwschod