Natanz znów w ogniu
Izrael właśnie przekonał Iran do wzmocnienia wysiłków na rzecz rozwoju wojskowego programu jądrowego
Izraelskie ataki na Iran, biorące na cel ośrodku badań nuklearnych, cele wojskowe i mieszkania (sic!) naukowców i dowódców najpewniej pogrzebały, lub przynajmniej odsunęły w czasie negocjacje między Waszyngtonem a Teheranem, które miały odbyć się w weekend. Przygotowywana od kilku miesięcy, a być może nawet lat, operacja ujawniła słabość militarną Iranu, zdecydowaną dominację Izraela w powietrzy, ale jednocześnie zagraża stabilności regionu.
Krótkoterminowo, z perspektywy Izraela, zaatakowanie celów i spowolnienie lub cofnięcie programu nuklearnego Iranu jest sytuacją pożądaną. Izraelczycy od lat wywierają presję dyplomatyczną na swoich partnerów po to, by izolować Teheran i uniemożliwiać funkcjonowanie porozumień. Efektem tej presji było choćby jednostronne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z JCPOA (tzw. umowy nuklearnej z Iranem). Choć w formacie pozostały wówczas wciąż Chiny, Francja, Rosja, Wielka Brytania i Niemcy, to sami Irańczycy nie widzieli już sensu by związywać sobie ręce umową, która nakładała ograniczenia na ich program nuklearny, kiedy jednocześnie Amerykanie nakładają na nich sankcje. Tym bardziej, że Irańczycy, jak i Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, Francja, Niemcy i Wielka Brytania potwierdzały, że Iran dotrzymuje zobowiązań JCPOA ograniczając poziom wzbogacania uranu, nie przekraczał limitów magazynowania surowca i zredukował liczbę wirówek.
Izraelczycy ogłosili rozpad JCPOA jako zwycięstwo, gdyż z ich perspektywy sama umowa zbyt łagodnie traktowała Teheran. Powrót do sankcji nałożonych na reżim miał więc zapewnić Izraelczykom bezpieczeństwo. Problem w tym, że tak się nie stało. Zamiast tego po wystąpieniu USA z porozumienia Irańczycy uznali, że ich także nie wiążą ograniczenia i zdecydowali się na wzbogacanie uranu do poziomu zbliżonego do potrzebnego by zbudować głowice jądrowe. Od tego momentu Iran wciąż pozostaje tuż przed progiem punktu, od którego już nie ma odwrotu, a jego arsenał jądrowy wciąż pozostaje teoretycznym. Ta doktryna pełniła w zasadzie tę samą funkcję co niepotwierdzony izraelski arsenał, którego istnienia obawia się cały region.
Stany Zjednoczone, mimo nacisków Izraela i ogłoszenia wcześniejszego wystąpienia z JCPOA zwycięstwem, starały się jednak prowadzić dyplomatyczny dialog z Teheranem. Ledwie w weekend miała nastąpić szósta runda negocjacji. Dzisiaj już wiadomo, że nie będzie miała miejsca. Choć jeszcze wczoraj, w czwartek 12 czerwca, Donald Trump zapowiadał, że izraelski atak na Iran “może nastąpić w każdej chwili”, wzywając jednocześnie obie strony do powściągliwości i szukania demokratycznych rozwiązań, Irańczyków najwyraźniej kompletnie zaskoczyła izraelska operacja.
Obrona przeciwlotnicza i wojsko kompletnie nie poradziły sobie z 200 nowoczesnymi samolotami, które w nocy zaczęły latać na irańskim niebie. Teheran zapowiedział krwawy odwet, ale do momentu kończenia tego tekstu zdobył się jedynie na uruchomienie około setki dronów Szahed, które zostały przez Izrael zestrzelone nad Syrią. Przewaga technologiczno-strategiczna Izraela jest nie tylko miażdżąca, ale jest też widoczna jak na dłoni.
To jednak nie sprawia, że Irańczycy całkowicie padają na kolana. Na ich korzyść gra fakt, że dysponują ogromnym terytorium i dzieli ich od Izraela spora odległość, co powoduje, że poza operacjami lotniczymi i działaniami sabotującymi Izrael nie może wiele więcej zrobić.
Donald Trump w swoim serwisie Truth Social wezwał Irańczyków, by poszli na umowę z nim “zanim będzie za późno” chwaląc się też tym, że amerykański sprzęt jest “najlepszy i najbardziej śmiercionośny” a Izrael “ma go bardzo dużo”. Te słowa jednak najpewniej nie skłonią Iranu do współpracy, dlatego że Donald Trump w percepcji Teheranu okazał się być politykiem niegodnym zaufania i słabym. Informując o tym, że nie wezmą udziału w negocjacjach poinformowali, że w ich opinii ataki Izraela odbywają się we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, choć Biały Dom próbuje się dystansować od operacji. Ekipie Trumpa trudno będzie więc przekonać Irańczyków do porozumienia, gdyż trwające od ponad dekady starania polityczne Izraela na rzecz zabijania wszelkich umów międzynarodowych z Iranem stanowią podstawy do obaw. Donald Trump może chcieć porozumienia z Teheranem, ale cóż z tego, skoro Benjamin Netanjahu wzywa go do włączenia się do ataków i zgniecenia Iranu sankcjami nie od dzisiaj. Dla Islamskiej Republiki Trump przestał być jakimkolwiek gwarantem tego, że porozumienie z Waszyngtonem może zapewnić im bezpieczeństwo, skoro amerykański prezydent nie ma żadnego posłuchu w Izraelu. Można wręcz pomyśleć, że ogon macha psem.
To bardzo problematyczna sytuacja, właśnie dlatego, że Izrael ma potężną przewagę militarną nad Iranem. Benjaminowi Netanjahu udało się udowodnić Irańczykom dzisiaj jedno - mogą się obronić i skutecznie odstraszyć Izrael jedynie prowadząc dalej prace nad swoim programem nuklearnym. Tym samym dotychczasowa doktryna została pogrzebana, Iran nie ma żadnego powodu by kontynuować negocjacje i by odstąpić od prób opracowywania broni jądrowej. Izraelowi być może uda się ten program tymczasowo spowolnić, ale nie zniszczyć. Brak innych możliwych do uzyskania gwarancji raczej popchnie Irańczyków do tego, by w miarę możliwości szybko zdobyć potrzebną im broń.
Rozprzestrzenianie się broni jądrowej nie jest jednak na pewno gwarantem stabilności w regionie, w którym roi się od lokalnych i ponadregionalnych rywalizacji. Dla Teheranu może to jednak okazać się sprawą drugorzędną, zwłaszcza że nie mają porządnej jakości konwencjonalnej broni, a Izraelowi dużo łatwiej będzie też powstrzymać jej rozwój.
Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy postaw mi wirtualną kawę na buycoffee.to, dołącz do Patronek i Patronów na Patronite.pl. Możesz także zdecydować się na pełną subskrypcję tego substacka i otrzymać pełen dostęp do wszystkich pojawiających się tutaj tekstów!