Jeszcze niedawno zdawało się, że najbardziej prawdopodobnym kierunkiem, w którym może rozlać się konflikt na Bliskim Wschodzie jest granica izraelsko-libańska, na której i tak od października dochodzi do ograniczonych starć między Siłami Obrony Izraela a Hezbollahem. Dzisiaj jednak cała regionalna układanka staje się bardziej skomplikowana, bo do rozgrywki wchodzą już otwarcie gracze, którzy wcale nie uczestniczyli bezpośrednio w dotychczasowych walkach.
Iran dokonał dzisiaj czegoś, co dotychczas mieściło się raczej w granicach przypuszczeń. Od lat wiele mówi się o programie nuklearnym, rozwijanym przez Teheran celem uzyskania dostępu do broni jądrowej. Nawet dzisiaj wydaje mi się, że jednak podstawowym celem irańskich działań nie jest “budowa bomby”, ale możliwość zademonstrowania, że państwo jest o krok od jej zbudowania i tym samym wpływanie na międzynarodową politykę metodami innymi niż brutalna siła.
Niemniej jednak, właśnie z tym programem (może jedynie pośrednio) wiązać należy niedawną demonstrację siły Iranu w postaci ostrzału rakietowego Irbilu i Idlibu. Kluczową liczbą okazuje się tutaj 1200 kilometrów, czyli odległość, na jaką z Iranu wystrzelony został pocisk w kierunku Idlib. Irańczycy mogli go wystrzelić ze swoich granic, skracając ten dystans, ale zdecydowali się na odpalenie pocisku z głębi kraju. Dlaczego? Moim zdaniem najbardziej prawdopodobnym jest, że w ten sposób pokazują Stanom Zjednoczonym i Izraelowi, że ich pozycje, bazy, a nawet zasoby cywilne, są w zasięgu irańskiej broni.
“W zasięgu” niekoniecznie musi jednak oznaczać, że za chwilę zostaną ostrzelane. Wręcz przeciwnie. Fakt, że Iran od lat rozwija swój program nuklearny i wzbogaca uran, przez co regularnie słyszymy, że Teheran jest “o kilka tygodni” od zbudowania bomby, wraz z demonstracją zdolności do przenoszenia ładunków na dalekie dystanse, może być raczej rodzajem politycznej dźwigni. Irańczycy wcale nie spieszą się do przekroczenia Rubikonu, w postaci budowy głowic, pokazując raczej, że czują się pewnie przed tym progiem. Dopóki w końcu tej broni nie zbudują i pozostaje ona w sferze hipotetycznej, jest narzędziem, którym mogą wpływać na rozgrywkę w regionie.
Tym bardziej, że Iran ma aspiracje mocarstwowe, które realizuje starając się wywierać wpływ na wewnętrzną politykę choćby w Libanie, Syrii i Jemenie, gdzie wspiera szyickie milicje, czy organizacje religijne, a także polityków spoza własnej grupy religijnej. Jedną z takich grup jest ruch Huti walczący w jemeńskiej wojnie domowej, reprezentujący właśnie interesy szyickiej ludności Jemenu. Od lat wspierany jest przez Iran politycznie, finansowo, a także militarnie, dzięki czemu też stawia skuteczny opór jemeńskim siłom rządowym wspieranym przez koalicję pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej.
Zachęcam też do wysłuchania najnowszego komentarza w moim podcaście, w którym pojawiają się niektóre wątki z tego tekstu:
Być może też dzięki temu wsparciu Huti wytrzymują 9 lat bombardowań i ostrzałów ich pozycji dokonywanych przez saudyjskie i emirackie myśliwce i artylerię, co przyczyniło się do faktu, że niewiele robią sobie z trwającej od ubiegłego tygodnia amerykańsko-brytyjskiej kampanii bombardowań, rozpoczętej w odpowiedzi na ataki Hutich na statki towarowe zmierzające do izraelskich portów w regionie Morza Czerwonego.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to Stosunkowo Bliski Świat to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.