Czy to <<literalnie>> faszyzm?
Jak możemy rozpatrywać działania Grzegorza Brauna w Niemieckim Instytucie Historycznym i spot PiS wykorzystujący dziedzictwo Auschwitz do walki partyjnej?
Czy to już ten moment, w którym można powiedzieć, że mamy w Polsce problem z faszyzmem? Być może jeszcze nie, choć z drugiej strony niewykluczone, że przeoczyliśmy jakąś granicę. Termin “faszyzm” jest w końcu ostatnio tak często używany i z tak różnymi definicjami, że wcale nie jest ryzykownym stwierdzić, że już się wytarł. Wcale nie nie wywołuje już negatywnych skojarzeń, gdyż faszyzmem jest jednocześnie antysemityzm, weganizm i praktykowanie religii. Szeroki wachlarz zachowań, które nazywamy faszyzmem, sprawił że nie reagujemy już wcale lękiem na to słowo, często w znudzeniu już przewracając oczami.
Samo definiowanie faszyzmu nastręcza nam różnych problemów, od wielu lat praktycznie. W latach siedemdziesiątych faszyzm próbował definiować prof. Janusz Żarnowski, w referacie “Reżimy antydemokratyczne a faszyzm” zauważając między innymi, że w systemach faszystowskich dokonywano próby zastąpienia koncepcji liberalnej demokracji “ujednoliconym systemem propagandy i wychowania, kierowanym przez dyktaturę, a upowszechniającym określony system wartości. Z reguły był on prawicowy, antykomunistyczny i antymarksistowski, odwołujący się na ogół do wyjątkowej roli dyktatora, szukający uzasadnienia w wybranej tradycji, nacjonalistycznie i heroistycznie interpretowanej, przy czym jednak obok apologii mistycznie pojętego narodu wysuwano niekiedy zdecydowanie na plan pierwszy apologię państwa jako czynnika nadrzędnego, uprawnionego do dyrygowania narodem i podporządkowanie sobie jednostek i ich interesów.” Ktoś mógłby uznać, że tę definicję unieważnia całkowicie fakt, iż była ona skonstruowana przez historyka będącego członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale tym kimś nie będę ja, bo odrzucając marksistowskie akcenty tej koncepcji, mamy dość ciekawą definicję roboczą (którą można zastosować także do oceny komunizmu, czy też Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez pryzmat faszystowski).
Przykładając do tego próbę amerykańskiego politologa Roberta Paxtona z końca lat 90-tych, musimy zwrócić uwagę na “pasje”, które obecne są jego zdaniem w różnych faszyzmach, wśród których, w tekście “The Five Stages Of Fascism” Paxton wymienił prymat grupy, wobec której jednostka ma obowiązki nadrzędne, przekonanie, że ta grupa jest ofiarą, co usprawiedliwiać ma wrogie działania, strach przed dekadencją, taką jak kosmopolityzm czy indywidualizm, konieczna integracja społeczeństwa, z zachowaniem jego jedności i czystości, budowa poczucia przynależności i tożsamości grupowej, autorytet przywódców i piękno przemocy na drodze do zwycięstwa w darwinowskiej walce reprezentowanej grupy. Przynajmniej część tej definicji możemy dostosować do innych systemów, niekoniecznie takich, które nazwalibyśmy faszystowskimi. Ale biorąc na warsztat ją, wraz z koncepcją Żarnowskiego, wyłania nam się obraz faszyzmu, który jednak wymyka się prostemu i popularnemu w internetowych dyskusjach “proszę się najpierw zapoznać z definicją”. Obraz ten pozwala nam na przyjrzenie się niedawnym wydarzeniom przez ich pryzmat i na zastanowienie się, czy możemy mieć do czynienia w Polsce z powrotem faszyzmu. A może po prostu mamy problem z warcholstwem klasy politycznej, eksponowanym w taki sposób, w jaki życzy sobie tego konkretny elektorat? Czy te dwa pojęcia wzajemnie się wykluczają?
Można uznać, że gdy Grzegorz Braun wchodzi do Niemieckiego Instytutu Historycznego z zamiarem przerwania wykładu prof. Jana Grabowskiego, to w istocie chce bronić interesów Polski i dobrego imienia Białego Orła. Celowo nie mówię tutaj o dobrym imieniu Rzeczpospolitej, bo przecież absolutnie nie chodzi o wartości demokratyczne, tylko właśnie specyficzny sposób postrzegania prawd historycznych, który moglibyśmy nazwać roboczo “polityką historyczną”.