Czy świat się zawali przez BRICS?
Nowe państwa dołączają do organizacji, która często przedstawiana jest jako "antyzachodnia". Czy sprawa jest jednak tak prosta?
BRICS zyskuje nowe państwa członkowskie i podwaja swoją liczebność, od 1 stycznia przyjmując Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabię Saudyjską, Egipt, Etiopię i Iran. Rozszerzenie to było oczywiście już zapowiadane i szeroko omawiane w ubiegłym roku, więc wydarzenie z początku stycznia niewiele osób wzięło zaskoczeniem. A może jednak warto się pochylić na tym, co oznacza dołączenie największych gospodarek świata arabskiego, najludniejszego arabskiego państwa i największego szyickiego kraju do organizacji, która już dotychczas była istotnym forum dla Brazyli, Rosji, Indii, Chin i Afryki Południowej?
BRICS można zbywać wzruszeniem ramion z przekonaniem, że w istocie nie ma tak wielkiego wpływu na międzynarodową politykę jak choćby G7, choćby dlatego, że zrzeszone w ramach organizacji rządy różnią się między sobą nie tylko strategiami międzynarodowymi, ale także samym sposobem budowania własnej legitymacji do rządzenia. Można pewnie także panikować, zauważając rosnący wpływ Chin i Rosji na politykę i gospodarkę świata, zwłaszcza jeśli obawiamy się słabnącego Zachodu. W końcu czasem BRICS przedstawiany jest jako grupa antyzachodnia, co jest jednak daleko idącym uproszczeniem. Oba te podejścia warto jednak wypośrodkować i zastanowić się nad tym, dlaczego w zasadzie w szeregi organizacji włączyły się nowe rządy, zwłaszcza te, które jeszcze nie tak dawno temu, przynajmniej do początku 2022 roku w powszechnym przekonaniu miały być sojusznikami, czy wręcz wasalami Zachodu i Waszyngtonu w szczególności.
Dołączenie Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich do BRICS świadczy przede wszystkim o jednym. Dotychczasowy jednobiegunowy ład światowy, scementowany po upadku Związku Radzieckiego, kiedy Stany Zjednoczone stały się globalnym hegemonem, nie jest już wcale tak oczywistą perspektywą przyglądania się stosunkom międzynarodowym, jak choćby dekadę temu.
Saudowie i Emiratczycy już po rosyjskiej inwazji na Ukrainę na pełną skalę, zaczęli jasno sygnalizować, że dyktowanie kierunku i tempa globalnej polityki przez Waszyngton im nie odpowiada. Stało się to oczywiste, gdy Joe Biden naciskał na monarchie naftowe Półwyspu Arabskiego, by zwiększyły podaż ropy na światowy rynek, ułatwiając tym samym kontrolowanie rosnących cen paliwa. Wówczas odpowiedzią Rijadu i Abu Zabi było od początku zobowiązanie wobec OPEC+, czyli nieformalnego kartelu producentów ropy zrzeszającego państwa OPEC i Rosję. Dla Rosji oczywistym źródłem finansowania kampanii militarnej w Ukrainie są właśnie przychody ze sprzedaży ropy, arabskie monarchie z kolei skutecznie wykorzystują dzisiaj dochody z eksportu do transformacji swoich gospodarek celem przygotowania ich na moment, gdy zabraknie surowca, który dał im dzisiejszą pozycję i bogactwo. Mimo, że Stany Zjednoczone w drugiej połowie ubiegłego roku sygnalizowały, że w ramach potencjalnej umowy normalizującej relacje Arabii Saudyjskiej z Izraelem, gotowe są dać zielone światło na wzbogacanie uranu przez Rijad, dzisiaj OPEC+ zatwierdza kolejne cięcia produkcji ropy, co może się przełożyć na kolejne wzrosty cen na światowych rynkach, choć nie jest to też przesądzone.
Światowa polityka staje się więc jeszcze bardziej skomplikowana, a może wcale nie? Z perspektywy dołączających właśnie do BRICS krajów może być inaczej. Jednoczesne oczekiwanie przez Saudów, że Stany Zjednoczone wspomogą ich w uruchomieniu cywilnego programu energetyki i dołączanie do bloku sceptycznego wobec amerykańskich działań, może się wydawać przejawem politycznej schizofrenii, lecz w mojej opinii jest działaniem pragmatycznym. Chiny są oczywiście krajem, który dynamicznie rozwija swój sektor energetyki atomowej, choć według niektórych analiz, Rijad preferowałby, aby to Amerykanie, będący najważniejszym dla Saudów partnerem w zakresie bezpieczeństwa, dostarczyli swoją technologię.
Przystąpienie do BRICS jest w tym rozumieniu wyraźnym sygnałem, że Saudowie mają także inne opcje, równie wpływowe. Może to truizm, ale powiększenie się BRICS jest dla krajów Bliskiego Wschodu możliwością potrząśnięcia dotychczasowym hegemonicznym układem i prowadzenia podmiotowej polityki zagranicznej, która umożliwi im sięganie do szerszej gamy ofert.
Z oczywistych względów nie odpowiada to Zachodowi, a już na pewno Stanom Zjednoczonym, które starały się utrzymać pozycję aktora dyktującego warunki gry. Tym bardziej, że jednym z priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej po lutym 2022 była izolacja Moskwy, w którą uwierzyła duża część zachodniej opinii publicznej. Władimir Putin, wyciągając rękę do krajów, które tradycyjnie nawet bliskie są Amerykanom, daje więc wyraźny sygnał, że Rosja wcale nie jest tak izolowana, jak chce Waszyngton i ma niemałe możliwości obchodzenia (choć może lepiej byłoby mówić “ignorowania”) europejskich sankcji.
Dla Chińczyków z kolei powiększenie BRICS o Iran i Arabię Saudyjską jest kolejnym krokiem do budowy pozycji regionalnego mediatora, który potrafi zbliżyć do siebie rywali. Rijad i Teheran nie staną się od tego przyjaciółmi, ale już wynegocjowane wcześniej porozumienie normalizujące relacje między tymi państwami (o tym w zeszłym roku było w moim podcaście), jest sygnałem dla państw globalnego południa, według którego Pekin może pomóc w rozwiązaniu palących problemów politycznych i zrobi to innymi metodami, niż zbrojenie rywali i umieszczanie swoich żołnierzy w regionie.
Poszerzenie BRICS przynosi jednak także wyzwania, które mogą sprawić, że nowi członkowie organizacji szybko stracą do niej zapał. Dotychczas decyzje BRICS podejmowane były jednogłośnie. Dzisiaj, przy 10 członkach, którzy sprawują władzę w różny sposób i sprzymierzają się z różnymi aktorami, może to być w wielu przypadkach nierealne. Mocarstwowe ambicje Rosji i Chin raczej podpowiadają nam, że na obecnych członkach apetyt na powiększenie BRICS się nie skończy. Na początku trwającej obecnie rosyjskiej prezydencji w organizacji Putin zapowiadał, że około 30 krajów jest zainteresowanych przystąpieniem w jej szeregi.
Inną kwestią jest też rzeczywista korzyść, jaka z BRICS może płynąć dla członków. Na razie, dość mgliście, słyszymy o tym, że pogłębiona zostanie siatka powiązań gospodarczych i politycznych, co jednak nie mówi wiele o tym, czy nowi członkowie wyciągną rzeczywiste korzyści. Następny szczyt BRICS, który powie obserwatorom więcej o kierunkach rozwoju organizacji, odbędzie się w październiku w Kazaniu. To oznacza też, że będzie mógł stawić się na nim Władimir Putin, który w sierpniu 2023 na szczyt w RPA wysłał szefa MSZ Siergieja Ławrowa, któremu nie grozi aresztowanie na podstawie nakazu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Być może tym razem, gdy na scenie pojawi się już 10 przywódców, uda się stworzyć wrażenie jedności.
Rozwoju BRICS nie należy więc zbywać wzruszeniem ramion, ani panikować w obawie przed zawaleniem się świata. Warto jednak obserwować kierunek rozwoju, bo zainteresowanym stosunkami międzynarodowymi powie sporo o tym, co będzie się dalej działo w światowej polityce.
Jeśli uważasz moją pracę za wartościową, możesz ją wesprzeć stawiając mi wirtualną kawę na buycoffee.to/stosunkowobliskiwschod lub zdecydować się na stałe wsparcie na patronite.pl/stosunkowobliskiwschod