Czego Chiny chcą od Palestyny?
Mahmud Abbas odwiedza Pekin, by przywieźć stamtąd obietnice gruszek na wierzbie i poprzeć represje wobec Ujgurów
Ktoś mógłby się zdziwić, że palestyński prezydent, czyli de facto przywódca politycznego organizmu walczącego o międzynarodowe uznanie, Mahmud Abbas przyjmowany jest z pełnymi wojskowymi honorami przez Xi Jinpinga, przywódcę jednego z najpotężniejszych mocarstw na świecie. Czy to jednak takie dziwne, gdy okazuje się, że kilkudniowa wizyta miała w istocie dość transakcyjny charakter, choć te transakcje mieściły się przede wszystkim w warstwie symboliczno-retorycznej?
Bardziej zaskakująca jest nieobecność tej wizyty w mediach specjalizujących się w świecie arabskim/muzułmańskim i Bliskim Wschodzie. W końcu gdzie powinniśmy szukać nie tylko samych informacji o przebiegu tej wizyty (te znajdziemy, choć często zdawkowe), ale przede wszystkim publicystycznych komentarzy wykłócających się między sobą o prawdziwe znaczenie wizyty dla Palestyńczyków, Arabów, świata zachodniego, konfliktu izraelsko-palestyńskiego i Ujgurów, których ta wizyta ostatecznie dotyczyła bezpośrednio.
Sama wizyta bowiem nie jest dziwna. Wpisuje się w trend coraz mocniejszej i głośniejszej chińskiej obecności na Bliskim Wschodzie, w regionie dotychczas zdecydowanie zdominowanym przez Stany Zjednoczone. Chińczycy już nie tylko chcą nawiązywania umów handlowych. Teraz mają ambicje na więcej, o czym świadczy choćby porozumienie saudyjsko-irańskie sprzed kilku miesięcy.
Chińskie ambicje mediatorskie
O ambicjach mogliśmy mówić już jakiś czas temu. W końcu choćby w 2012 roku Pekin zaproponował rozwiązanie wojny domowej w Syrii, a rok później Jinping wysunął chińską propozycję pokojowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, przez Sharone Tobias z think-tanku Council on Foreign Relations nazwaną “konserwatywną i bez wyobraźni”. Nikt jednak chyba poważnie nie traktował tych propozycji, o czym świadczy przede wszystkim fakt, że nie zapadły one specjalnie w pamięć nikomu. Owszem, możemy się kłócić, że po prostu zachodnie media nie poświęciły im wystarczająco wiele czasu, ale czy rzeczywiście jest o czym mówić, jeśli chińska propozycja dla Izraela i Palestyny jest kolejnym powtórzeniem, że obok siebie mają powstać dwa państwa w oparciu o granice sprzed wojny sześciodniowej? Tym bardziej, że niektórzy proizraelscy komentatorzy i izraelskie agencje rządowe powiedzą, że to nawet nie granica, a linia zawieszenia broni.
W tym roku jednak Chińczycy najwyraźniej nabrali tempa. Zaproponowali rozwiązanie wojny w Ukrainie, napisane w taki sposób, by nie wymagać od Rosji wycofania wojsk z terenów Ukrainy i jednocześnie skrytykować NATO, nazywając zachodni sojusz militarny przejawem “mentalności zimnowojennej”, którą zdaniem Chińczyków należy porzucić, gdyż bezpieczeństwo regionów nie powinno być osiągane przez wzmacnianie czy rozszerzanie bloków wojskowych, jak czytamy w planie. Plan więc okazał się kompletnym fiaskiem, ale czy rzeczywiście miał mieć on na celu osiągnięcie efektu w postaci zakończenia działań wojennych w Ukrainie, czy jednak może jedynie celem było zasygnalizowanie światu, że Pekin interesuje się i tym regionem?
Krótko później jednak okazało się, że Chińczycy pracowali także nad swoim największym sukcesem dyplomatycznym w regionie. 10 marca Saudowie i Irańczycy wydali, wraz z Chinami, wspólne oświadczenie, w którym dziękowano Jinpingowi za zorganizowanie rozmów, które pozwoliły na wznowienie relacji dyplomatycznych między Rijadem i Teheranem po kilku latach dwustronnych wrogości. Tym samym pojawiły się widoki na to, że być może po latach zakończy się wojna domowa w Jemenie, w której Arabia Saudyjska i Iran są jednymi z głównych aktorów bezpośrednio biorących udział w walkach lub wspierających walczące frakcje choćby dostawami broni.
Naturalne więc wydaje się, że gdy w maju Chińczycy ogłaszają, że mają propozycję rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego i chcą z tego uczynić priorytet dla swojej bliskowschodniej polityki, uwaga świata się wyostrza. Ale czy naprawdę jest to konieczne? Może to jedynie sztuczka, mająca na celu odwrócenie naszej uwagi od czegoś innego? Albo wysublimowana gra przeciwko Waszyngtonowi?
Czego chciał Mahmud Abbas?
Chyba najważniejszą obietnicą, na którą Abu Mazen liczył i którą dostał, to potwierdzenie, że Chiny wspierają koncepcję palestyńskiej państwowości. W pewnym sensie brzmi to jak truizm. W końcu palestyńską państwowość popierają wszyscy od Arabów, przez Rosjan, po Unię Europejską, z wyłączeniem izraelskiej prawicy i sympatyzujących z nią aktywistów i komentariatu. Ale jednak dla Abbasa i Palestyńczyków jest to istotny gest, który jednocześnie pokazuje, że jedno z trzech największych mocarstw na świecie wprost zaznacza, że los Palestyńczyków jest mu bliski (lub przynajmniej ma wobec nich współczucie) i pokazuje, że Abbas, który nie jest ulubionym politykiem Arabów ani w Ramallah, ani w Gazie, ma znaczenie na międzynarodowej scenie. Pewnie nie przełoży się to znacząco na jego poparcie w palestyńskim społeczeństwie, ale z drugiej strony jest wyraźnym sygnałem dla Waszyngtonu, że skoro w ubiegłym roku Abbasowi nie udało się spotkać z najważniejszymi politykami Stanów Zjednoczonych, to Chińczycy są mu i jego narodowi o wiele bardziej życzliwi.
Abbas liczy też na to, że Pekin stanie po stronie Palestyńczyków w staraniach o uzyskanie pełnego członkostwa w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tego rodzaju obietnica, choć uzyskana, będzie raczej trudna do spełnienia. W końcu Palestyna nie jest suwerennym państwem i jej status obserwatora to pewnie w obecnym klimacie politycznym maksimum, na jakie może liczyć Ramallah. Wszelkie próby zmiany tej sytuacji zostaną raczej zablokowane przez Stany Zjednoczone, które od lat są strategicznym sojusznikiem Izraela.
Jeszcze inną kwestią jest poparcie Palestyny w Międzynarodowym Trybunale Karnym w Hadze. O ile Pekin może wspierać Abbasa, o tyle samo śledztwo i ewentualne osądzenie izraelskich żołnierzy czy polityków, raczej w obecnym klimacie również jest nierealne. Tym bardziej, że Izrael nie uznaje jurysdykcji Hagi i nie będzie współpracował z MTK w śledztwach mających potwierdzić lub wykluczyć, czy żołnierze Sił Obrony Izraela popełniają zbrodnie wojenne, nawet jeśli śledztwo miałoby potencjalnie wykazać, że zbrodni wojennych dokonuje też Hamas. Izraelczycy po prostu nie ufają międzynarodowym instytucjom, co wynika z przekonania, że zewnętrzny świat wraz z jego polityką, motywowany jest przede wszystkim antysemityzmem, będącym szczególną formą dyskryminacji, odrębną od wszystkich innych “izmów”.
Abbas liczył na obietnice i obietnice otrzymał. Czy jednak zdaje sobie sprawę z tego, że są one raczej trudne lub wręcz niemożliwe do wyegzekwowania? Najpewniej tak, a przynajmniej zdaje sobie sprawę z tego, że mając 87 lat sam nie doczeka ich spełnienia, nawet jeśli w Izraelu władzę miałaby przejąć zupełnie inna opcja od nacjonalistycznego Netanjahu wspieranego przez religijne ugrupowania i trudnych do okiełznania Religijnych Syjonistów. Z tym jednak będzie mierzył się jakiś jego następca (być może Husajn asz-Szajch, Sekretarz Generalny Komitetu Wykonawczego Organizacji Wyzwolenia Palestyny, choć administracja Abbasa wiele zrobiła, by wykosić potencjalnych rywali palestyńskiego prezydenta, za co dzisiaj płaci tym, że Fatah nie ma charyzmatycznej postaci, która mogłaby Abbasa zastąpić).
Co otrzymał Jinping?
Chińskiemu przywódcy mogło zależeć na dwóch kwestiach, bo jeśli nie chodziło o to, że darzy palestyńskiego prezydenta osobistą sympatią, to główne interesy są tu oczywiste. Po pierwsze, udało mu się uzyskać poparcie Mahmuda Abbasa dla represji wobec muzułmańskiej mniejszości w Chinach. Celowo piszę o poparciu, choć przecież nie w te słowa ubrane było wspólne oświadczenie Abbasa i Jinpinga, raczej wypierające fakt, że w ogóle do represji wobec chińskich muzułmanów dochodzi.
Tym samym, według palestyńskiego przywódcy, będącego liderem narodu radzącego sobie od dekad z izraelską okupacją, obozy reedukacyjne dla Ujgurów, czy dość arbitralne wtrącanie chińskich muzułmanów do więzień, gdy często ich jedynym przewinieniem jest pobranie na telefon kopii Koranu, czy kontakty z krewnymi poza granicami ChRL, okazują się jedynie metodami krzewienia patriotyzmu i zwalczania ekstremizmu w chińskim społeczeństwie.
Można się zastanowić, dlaczego lider narodu, który sam doświadcza represji, może akceptować represje wobec innej grupy etnicznej czy religijnej, jakakolwiek by ona nie była. Ale jeśli odrzemy sytuację z moralno-etycznych pobudek i przyjrzymy się jej wyłącznie poprzez pryzmat chłodnej kalkulacji politycznej, to w interesie Palestyńczyków nie jest udzielanie wsparcia Ujgurom. Możemy się na to zżymać, ale faktem jest, że dopóki Palestyńczycy przede wszystkim potrzebują dobrego układu politycznego z Pekinem dopóty nie będą krytykować działań ChRL.
Po co Palestyńczykom Chiny?
Palestyńczycy (zwłaszcza niezaangażowani bezpośrednio w procesy polityczne) mogą czuć się rozczarowani procesem pokojowym. W końcu w latach dziewięćdziesiątych obiecano im, że będą mieli własne, suwerenne państwo. Już jednak prawie od dziesięciu lat nie słychać o negocjacjach między nimi a Izraelem, do tego na Zachodnim Brzegu mieszka coraz więcej obywateli Izraela, budujących coraz więcej domów. W dużej mierze winą za to obarczane są Stany Zjednoczone, widziane jako symbol zachodniego imperializmu. Waszyngton miałby umożliwiać Izraelczykom niemal dowolne działania, zarówno dając przyzwolenie polityczne jak i finansując państwo żydowskie. To ostatnie, choć brzmi jak teoria spiskowa i mokry sen antysemity, jest w istocie kwestią jawnego finansowania i sam Kongres Stanów Zjednoczonych w swoich raportach otwarcie podaje, że Izrael jest największym odbiorcą pomocy zagranicznej Waszyngtonu.
Jeśli więc, w percepcji Ramallah, Waszyngton finansuje Izrael i nie wywiera skutecznej presji mającej na celu umożliwienie powstania palestyńskiego państwa, Arabowie muszą się zwrócić do kogoś innego. Dość naturalne wydaje się więc skierowanie się do Pekinu.
Chińczycy na Bliskim Wschodzie widziani są jako neutralny partner. Nie są obciążeni historycznie inwazjami na Irak czy Afganistan, które na wiele lat utkną jeszcze pamięci Arabów i innych mieszkańców regionu. Zamiast tego Pekin odbierany jest przede wszystkim jako największy inwestor, będący nie tylko źródłem finansowania wielu projektów, ale także nabywcą surowców czy sprzedawcą uzbrojenia. Do tego sam fakt, że Pekin jest stolicą jednego z trzech największych mocarstw globu, rzucającego też wyzwanie Waszyngtonowi, zdaje się czynić z niego potencjalnego partnera, który mógłby być sojusznikiem tam, gdzie interesy amerykańskie nie są zbieżne z oczekiwanymi.
Czy to coś zmieni?
Nawet jeśli Abbasowi udało się uzyskać od Jinpinga pewne obietnice, nie należy się spodziewać, że rzeczywiście ruszą one kwestię konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Chińczycy nie są na tyle mocno osadzeni w Izraelu, by wymóc na Netanjahu czy jego następcy ustępstw i negocjacji w sprawie powstania niepodległego palestyńskiego państwa. Być może jest to sposób na to, by poprawiło się postrzeganie Abbasa w palestyńskim społeczeństwie, choć i to zdaje się być naciąganą wizją. Abu Mazen nie cieszy się dobrą opinią, na co składa się zarówno korupcja w Autonomii Palestyńskiej, jak i słabo oceniane perspektywy na rzeczywiste rozwiązanie konfliktu. Kolejne badania opinii publicznej prowadzone na Zachodnim Brzegu, w Gazie i w Jerozolimie Wschodniej wyraźnie wskazują, że inni palestyńscy liderzy jak Ismail Hanijja z Hamasu czy osadzony w izraelskim więzieniu od ponad dwudziestu lat Marwan al-Bargusi są oceniani o wiele lepiej. Chińczycy niewiele ryzykują popierając Abbasa, ale dla niego takie poparcie może być istotne, choć przecież nie musi obawiać się o reelekcję, skoro w przewidywalnej przyszłości wśród Palestyńczyków nie odbędą się wybory.
Wizytę Mahmuda Abbasa w Pekinie omawiam też w podcaście. Zapraszam do wysłuchania odcinka, między innymi z poniższego odtwarzacza:
Jeśli cenisz moją pracę, możesz wesprzeć moją działalność stawiając mi wirtualną kawę na buycoffee.to/stosunkowobliskiwschod.