Anatomia izraelsko-palestyńska. Część pierwsza
Dlaczego Izraelczycy i Palestyńczycy nie mogą "po prostu się dogadać"? Czy sprawa jest rzeczywiście tak prosta, jak przedstawiają to zwolennicy jednej czy drugiej strony?
Od lat za złoty standard dla rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego uważane jest powstanie dwóch niepodległych państw, jednego dla Palestyńczyków, drugiego dla Izraelczyków. To koncepcja promowana przede wszystkim przez Zachód, zwłaszcza państwa Unii Europejskiej i Stany Zjednoczone. Na Wschodzie poparcie dla tego rozwiązania wygląda jednak różnie. Część państw Bliskiego Wschodu wprost odmawia Izraelowi prawa do istnienia, a sami Izraelczycy również w ostatnich dekadach zmienili swoje podejście do kwestii tego konfliktu. Liczni analitycy i publicyści wprost mówią, że nie ma już żadnego procesu pokojowego, który miałby w przyszłości pogodzić palestyńskie i izraelskie roszczenia terytorialne, czy wypracować jakikolwiek kompromis.
Ja sam dawniej wierzyłem w to, że pokój jest osiągalny i w zasadzie już za rogiem. Gdy zaczynałem interesować się Bliskim Wschodem, sprawy były dla mnie o wiele prostsze. Czytywałem Amosa Oza i wypowiedzi izraelskich i palestyńskich polityków sprzed dekad. Przyglądałem się proponowanym rozwiązaniom i koncepcjom wypracowywanym przy negocjacjach, do których jeszcze kilka lat temu dochodziło regularnie. Dzisiaj jednak wydaje mi się, że pokój jest bardzo trudny, może nawet niemożliwy do osiągnięcia.
Warto przyjrzeć się temu, dlaczego proces utknął w miejscu i co o jego przyszłości mówią sami zainteresowani, a także, czego chciałyby strony i na jakie ustępstwa gotowe są (lub nie) pójść.
Moglibyśmy oceniać tę kwestię oskarżając jedną, czy drugą stronę o prowokowanie przemocy, bojkotowanie rozmów czy też niechęć do kompromisu. Nie ma to jednak sensu, gdyż w zasadzie w trwającym konflikcie obie strony mocno okopały się na swoich pozycjach i nie da się ich przekonać, nie będą tego chciały. Przyczyna jest prosta. Obie strony mają w dużej mierze rację w licznych oskarżeniach, które padają. Lepiej zatem przyjrzeć się temu, co uważają jedni i drudzy.
Tym właśnie ma być seria tekstów będących anatomią poglądów Palestyńczyków i Izraelczyków. Pierwotnie miał to być jeden artykuł, lecz materiału do omówienia jest zbyt wiele, by go w takiej formie pomieścić.
Zapraszam więc do lektury pierwszej części, która jest niemal hołdem dla symetryzmu, a na pewno przejawem mojego pesymizmu co do tego, czy ten konflikt zostanie w przewidywalnej przyszłości rozwiązany ze zwróceniem uwagi na potrzeby i obawy obu stron. Nie łudzę się, że kogokolwiek przekonam do zmiany poglądów na konflikt izraelsko-palestyński. Chętnie jednak podzielę się obserwacjami wynikającymi z lat obserwacji tego, co dzieje się w Lewancie.
O co tu w zasadzie chodzi?
Sprawę można przestawić prosto, tak jak to bywa w przekazach na aktywistycznych kontach w mediach społecznościowych czy groźnych komunikatach na konferencjach prasowych polityków. Jedni powiedzą, że jest to walka palestyńskiego Dawida z izraelskim Goliatem, biednego ludu z kolonialnym najeźdźczym tworem prosto z Europy. Inni mogą powiedzieć, że pokojowy naród, który wycierpiał okrutne katusze z rąk XX-wiecznych totalitaryzmów dzisiaj musi mierzyć się z terrorystycznymi organizacjami, których głównym celem jest dokończenie tego, czego nie udało się dokonać Hitlerowi.
Są to oczywiście drastyczne uproszczenia, ale nie oznacza to, że nie są choć w pewnej mierze prawdziwe. Nie odnoszą się jednak do pewnej kluczowej kwestii. Izrael istnieje w swoich granicach już od ponad 70 lat i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie zniknie, niezależnie od tego, czego życzą sobie jego przeciwnicy. Palestyńczycy żyją w tym samym miejscu i Izraelczycy będą musieli dzielić z nimi część terytorium, o ile nie zdecydują się posunąć do drastycznych metod, od których już nie będzie odwrotu.
Rachunek wzajemnych krzywd i niesprawiedliwości jest coraz dłuższy z każdym dniem, z każdą akcją terrorystyczną, aresztowaniem bez zarzutu, dobudowaniem domu do osiedla na Zachodnim Brzegu. Wątpliwe, by kiedykolwiek udało się go wyrównać i zadośćuczynić wszystkim ofiarom konfliktu i ich rodzinom.
Z tego powodu łatwo jest przerzucać się odpowiedzialnością. Gdy Palestyńczycy domagają się prawa powrotu do domów, które musieli opuścić w 1948 kiedy powstawał Izrael, Izraelczycy mówią, że Żydzi zostali wypędzeni z domów w krajach arabskich i nikt nie zaproponował im zadośćuczynienia. Izraelczycy mówią, że mieszkańcy miejscowości graniczących ze Strefą Gazy żyją w strachu przed wystrzeliwanymi przez Hamas rakietami, a Palestyńczycy odpowiadają, że ich domy w Gazie w żaden sposób nie są chronione przed artylerią i bombami zrzucanymi z samolotów z Gwiazdami Dawida na skrzydłach. Na każdy argument znajdzie się kontrargument, który da się poprzeć faktami, sprowadzając konflikt do tego, że któraś ze stron ma więcej racji niż druga i to właśnie jej się należą przeprosiny i reparacje.
Nikogo nie udało się jednak w ten sposób przekonać, mimo że proces pokojowy ma już bez mała trzydzieści lat, w ciągu których pojawiło się przynajmniej kilka planów rozwiązania problemu, który spędza sen z powiek niejednemu analitykowi, choć przede wszystkim ofiarom konfliktu, zarówno aktualnym jak i domniemanym.
Keep reading with a 7-day free trial
Subscribe to Stosunkowo Bliski Świat to keep reading this post and get 7 days of free access to the full post archives.